Są twórcy o których jest jeden albo dwa filmy. Są twórcy o których nikt nigdy niczego nie nakręcił. Jest też Szekspir. Ten to ma powodzenie – zwierz widział już o nim (lub z nim w roli drugoplanowej) nie jeden film. A nawet sitcom. A teraz ma jeszcze nowy serial. I nawet nazwiska w tytule nie dali. Wystarczy tytuł „Will” i wiadomo o kogo chodzi.
Will to serial opowiadający o pierwszych latach Szekspira w Londynie kiedy porzuciwszy dom rodzinny, żonę i trójkę dzieci udał się do stolicy by tam rozpocząć swoją karierę jako aktor i dramatopisarz. Serial w sumie dość szybko odziera nas ze złudzeń, że będziemy mieli do czynienia z produkcją stawiającą na twardy realizm historyczny. W ścieżce dźwiękowej rozbrzmiewa „London Calling” a widownia na przedstawieniu w The Globe przypomina raczej zbieraninę słuchaczy koncertu rockowego. To teraz taka moda by seriale historyczne z jednej strony straszliwie brudzić (błotko jako przejaw autentyczności ma się dobrze a w Tabu od HBO zostało niemalże wywyższone na głównego bohatera) z drugiej mrugać do widowni raz po raz przypominając że wszystko jest dozwolone bo wszak to fikcja a nie rekonstrukcja.
I można byłoby to twórcom spokojnie wybaczyć, gdyby nie fakt, że załapali się oni nie tylko na tą serialową modę. Oto bowiem udało im się też załapać na umiłowanie współczesnych produkcji historycznych do seksu i nagości, a także przejąć od nich dość irytujący zwyczaj by każdy niemal serial czynić produkcją wypełnioną krwią i polityką. Tu krew leje się na torturach bo wszak jesteśmy w Anglii gdzie katolików się tępi i szuka się ich wszędzie. A nasz młody Will jest katolikiem więc stąd już dwa kroki do tego by zaraz ktoś go wybebeszył czy zrobił mu coś jeszcze gorszego. Wszystkie te elementy powinny czynić serial bardziej atrakcyjnym dla widza, ale nieco nudzą – zwłaszcza jeśli interesuje nas teatr i poezja. Być może nikt nie wierzy, że kogokolwiek interesuje teatr i poezja – nawet wtedy kiedy ogląda serial o poecie i dramatopisarzu. Zresztą takich elementów typowych dla współczesnych produkcji historycznych jest więcej ot chociażby fakt, że naszemu Willowi szybciej zabije serce dla zupełnie wyemancypowanej dziewczyny (zwierz przyzna szczerze, zobaczyłby kiedyś sobie romans rozgrywany wśród ludzi z swojej epoki a nie między współczesnymi bohaterami), która rzecz jasna nie jest jakoś bardzo skrępowana konwenansami. Podobnie zresztą jak niemal wszystkie bohaterki kobiece. Co ciekawe, choć serial chce przekraczać granice to jednak pewne rzeczy są święte więc kiedy Kit Marlowe ucałuje naszego Willa te jednak pocałunku nie odda choć trzeba przyznać że między panami iskrzy aż miło.
Inna sprawa, że serial jak na razie jest dość irytujący w tym jak prowadzi ekspozycję czasów i postaci. Kiedy Will przed wyruszeniem do Londynu rozmawia z żoną ta mówi doń „Mamy troje dzieci!” i brzmi to tak jakby trzeba było nie tylko widza ale i samego Willa poinformować o tym ile ma potomstwa. Do tego dochodzą takie subtelności jak np. fakt że kiedy Will spotka dziewczę urodziwe to ona będzie stała w oknie na piętrze a on będzie do niej mówił poetycką frazą – bo jasne że wszystko co Will napisał bierze się z jego życia (zresztą to nie pierwszy i pewnie nie ostatni film czy serial który zakłada że twórca potrafi tylko podnosić swoje wspomnienia do rangi sztuki nic zaś wymyślić samemu). Do tego tu i ówdzie podrzuci się linijkę czy wyrażenie o którym wiemy, że padnie w sztukach Szekspira i wstawi całą scenę o tym jak Will pięknie tworzy nowe słowa. To dziwne bo serial ewidentnie nie ma ambicji być edukacyjnym programem dla młodzieży ale ma mnóstwo edukacyjnych elementów. Inna sprawa, zwierza strasznie bawi pokazywanie katolików w anglosaskich produkcjach bo niemal zawsze są tak srogo rozmodleni jakby po prostu trzeba było być totalnym fanatykiem by kiedykolwiek odmówić modlitwę po łacinie.
WIll ma swoje zalety. Na przykład obsada jest nieprzyzwoicie wręcz ładna. Odtwórca głównej roli Laurie Davidson dopiero jakoś przed chwilą skończył studia aktorskie i jest taki śliczny i uroczy, że można wybaczyć jego bohaterowi typową dla filmowych poetów egzaltację. A oczyska ma takie, że sonety same się piszą. Dorzućmy do tego jeszcze fakt że Christophera Marlowe gra Jamie Campbell Bower i w ich wspólnych scenach mamy trochę pojedynek – kto ma bardziej anielską twarz wychudłego poety. A występujący w drugoplanowej roli Mattias Inwood choć także nie ma wiele na aktorskim koncie także jest śliczny. W tle zaś przewija się jak zwykle cała plejada angielskich aktorów którzy tą urodę pierwszego planu uzupełniają o spore pokłady swojego talentu. Obsadowo serial jest więc bez zarzutu, choć zwierz naprawdę ma podejrzenia, że nie wszyscy młodzi ludzie w Londynie, byli tacy śliczni. No ale powiedzmy – telewizja rządzi się swoimi prawami. Kto by chciał oglądać serial o niezbyt przystojnym łysiejącym poecie kiedy poeta ów może mieć wielkie niebieskie oczyska, a jego konkurent wygląda jak sponiewierany nieco przez życie cherubin.
Zwierz przyzna, że nie ma jednoznacznego zdania odnośnie serialu. Z jednej strony, jak na produkcję tego typu (oraz na oszałamiającą liczbę odcinków które zwierz widział) nie jest aż tak źle. Ale jednocześnie, zwierz czuje się zawiedziony. Miał bowiem nadzieję, że zobaczy po prostu serial o dolach i niedolach dramatopisarza. Taki który koncentrować się będzie na tym jak żyje taki teatr i jego trupa i jak trudno napisać nową sztukę na zamówienie. Jak na razie więcej emocji niż w sceny teatralne twórcy wkładają w wątki polityczne i dylematy Willa związane z jego katolicyzmem. Gdyby jeszcze mieli tu coś ciekawego do zaproponowania – ale nie, można odnieść wrażenie że wątki polityczne wynikają naprawdę z braku wiary w siłę opowieści o teatrze, oraz możliwość napisania roli Marlowe’a tak, że nie jest on żadnym dramatopisarzem tylko szpiegiem który co pewien czas pisze dramaty. Ponownie – szpieg brzmi zdecydowanie lepiej niż dramatopisarz. To niestety zawodzi, bo bardziej niż fantazje polityczne, które ogrywa nam obecnie niemal każdy serial historyczny w nadziei, że trafi się coś na miarę Tudorów czy Borgiów chętniej bym zobaczyła coś innego o czymś innym. Bo nawet krew i biust w pewnym momencie zaczynają nużyć. A nawet pozorna wiarygodność historyczna męczy nieco mniej niż ciągłe mruganie do widza „Ej ale wiesz mamy współczesną muzykę więc to nie jest naprawdę”. Serio zorientujemy się nawet bez tego.
Oglądać czy nie oglądać? Oto jest pytanie. Zwierz ma problem żeby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Bo część osób nie widziało tych kilku czy nawet kilkunastu filmów o Szekspirze i nie odczuwa zmęczenia tym, że produkcje o wielkim poecie są najczęściej o wszystkim tylko nie o poezji. Trzeba też przyznać, że obsada estetycznie zachęca do oglądania i nie jest to aż tak złe jakby się mogło wydawać kiedy człowiek spotyka się z tym serialowym pomysłem. Na pewno jest w tym jednak, w sumie, więcej ducha nieszczęsnego Regin niż Tudorów i całość być może rzeczywiście kierowana jest do widza młodszego a już na pewno – na wskroś współczesnego. Bo tu jasne jest, że Will to nie żaden dramatopisarz ale chłopak który pragnie jednego – sławy. A sława jest tu utożsamiana z popularnością w wydaniu jakim znają ją muzycy rockowi. Chodzi o to by tłum skandował twoje imię i poniósł cię na rękach. I to nie chodzi nawet o to, że Szekspir sławy nie pragnął ale raczej o to, że pragnie on współcześnie sławy współczesnej. No ale ponownie – nie ma to być produkcja historyczna. Całość ostatecznie plasuje się gdzieś w okolicach guilty pleasure. Szkoda bo temat na serial dobry. No ale z serialami, sztukami i książkami zasada jest zawsze ta sama. Dobry pomysł to zdecydowanie za mało.
Ps: Zwierz musi się wam pochwalić. Multikino Polska obdarowało go VIPowską kartą, co oznacza podwójny bilet na dowolne seanse w dowolnym kinie sieci, przez rok za darmo dla zwierza. Teraz chyba już nie będzie żadnej wymówki, żeby czegoś nie obejrzeć.