Są ludzie którzy śnią o tym, że sami zdobywają nagrody, ale są ludzie którzy piszą książki o rozdaniach nagród i wtedy śni im się, że próbują namówić Harrisona Forda by wręczył komuś Oscara. I z takich znów, po części słodkich a po części koszmarnych budzi ich jak zwykle głos matki, który nalega by wstać a potem z radością w głosie podobną do tej która towarzyszy ogłaszaniu godziny zgonu poinformowała mnie że pada.
Jeśli miałabym opowiedzieć komuś co to znaczy relatywizm to opisałabym podejście do deszczowej pogody jakie dopada Zwierza w szóstym dniu pobytu w górach. Otóż deszcz nie jest zjawiskiem pozytywnym, i Zwierz jak każda żywa istota wolałby bardziej nie moknąć niż moknąć. Ale jednocześnie deszcz jest niczym posłaniec który przybywa w ostatniej chwili z wiadomością od króla że jednak zostaliśmy ułaskawieni a kara śmierci chwilowo zostaje zamieniona na banicję. I tak czuje się Zwierz kiedy pada i matka wyrokuje, że dziś jednak pójdziemy tylko do Doliny Kościeliskiej.
Dolina Kościeliska jest miejscem w którym człowiek zaczyna nienawidzić innych ludzi z intensywnością o którą nigdy by się nie podejrzewał. Nie robią oni mu absolutnie nic złego poza tym, że po prostu są co przynajmniej zdaniem Zwierza, jest powodem wystarczającym by zabić. Zwłaszcza gdy ludzi jest dużo na raz. Jednocześnie duża ilość ludzi na raz pozwala na pewne obserwacje socjologiczne (choć gruba jest niestety niereprezentatywna a badania powierzchowne). Ot np. ze wszystkich wędrujących w górę (umiarkowaną górę, właściwie po płaskim) rodzin tylko w jednej wszyscy byli uśmiechnięci. We wszystkich innych mieliśmy klasyczny układ z dzieckiem pytającym czy daleko jeszcze, nastolatkiem argumentującym, że mogli iść na ten spacer bez niego i matką mającą w spojrzeniu coś takiego, co przywołało Zwierzowi wspomnienia z dzieciństwa kiedy wpadał w histerię jak tylko matka na niego groźnie spojrzała (dziś Zwierz jest już dorosły więc nie pada w histerię tylko w dojrzałą panikę).
Z jednej strony człowiekiem rządzi żądza mordu z drugiej – trochę trudno się ludziom dziwić. Dolina Kościeliska, nawet deptana tysiącem stóp jest prześliczna. Nie trzeba się w ogóle wysilić by zostać nagrodzonym widokiem przepięknym – wysokimi górami w oddali, skałami które wystają sponad linii drzew, łąkami które – jeśli na chwilę się wsłuchać mają własną melodię brzęczących owadów, na których spomiędzy traw wylatują najróżniejsze motyle o których istnieniu trochę się już zapomniało. Do tego wzdłuż ścieżki biegnie strumień który – w taki pochmurny dzień jak dziś, dostarcza cudownego orzeźwienia i nad którym unosi się tak malownicza mgiełka że człowiek trochę rozumie tych wszystkich niespełnionych artystów którzy spędzili większość swojego życia malując strumienie górskie i którym zawsze umykała ich ulotna uroda. Poza tym – w taki deszczowy dzień jak dziś pachnie las a jak pachnie las to niby wie każdy, ale węch to ten zmysł którego nie da się przywołać więc póki znów nie poczujesz lasu nie możesz sobie przypomnieć jak cudownie orzeźwiający jest zapach igliwia, kory i żywicy.
Jeśli kiedyś nie mając nic lepszego do roboty zabłądzicie w Dolinę Kościeliską to koniecznie zróbcie parę kroków ścieżką za schroniskiem na Ornaku – i podejdźcie nieco dalej w głąb doliny. Do jej końca się nie podchodzi bo jest to ścisły rezerwat. Jednak na ścieżce za schroniskiem kończą się tłumy i można – w zależności od możliwości czy chęci przejść od kilku minut do nawet godzin dalej ciesząc się ciszą i nie mniej wspaniałymi widokami. A wszystko niemal w zupełniej ciszy i pustce, bo wielka ludzka fala tu się zatrzymuje i rozbija nie zalewając dalej ścieżek. To przejście pomiędzy gwarem okolic schroniska a absolutną ciszą ścieżki jest porażające i zaskakujące bo sama ścieżka dość długo idzie po płaskim zachęcając do przedłużenia spaceru.
Po powrocie do Zakopanego matka Zwierza wygłosiła zdanie na które Zwierz czekał od dawna, zdanie które brzmiało najpiękniej „Chyba bolą mnie nogi”. Widzicie Zwierza też bolą nogi, ale nie chyba. Zwierza nogi bolą w sposób epicki, najbardziej mięśnie ud. Istnieje przypuszczenie że wczoraj – kiedy wybrałyśmy się na basen, obie zapomniałyśmy, że fizyka nienawidzi wszystkiego co żyje i ruszałyśmy naszymi nogami ochoczo łudząc się, że nie wymaga to od nas żadnego wysiłku. Och jakie byłyśmy naiwne. Oczywiście, Zwierz cierpi bardziej od matki i częściej wstawianiu z krzeseł i wysiadaniu z busików towarzyszy mu litania przekleństw. Matka Zwierza raduje się wtedy wielce mówiąc „A więc to nie jest tak, że ja jestem stara”. Zwierz ma dziwne podejrzenie że kryje się w tym cicha sugestia że Zwierz ma gorszą kondycję od swojej matki co nie ukrywajmy – nie jest żadną nowością.
Zmęczenie jednak dało się nam we znaki i uwaga uwaga – mama Zwierza pozwoliła mu w ciągu dnia zdrzemnąć się na chwilkę. Bo to taki dzień odpoczynku i refleksji. Refleksja Zwierza była taka, że jak leży i próbuje ruszyć nogą to reakcje jego mięśni są tak opóźnione, że być może jest trochę sparaliżowany. Refleksja matki była taka, że to bardzo śmiesznie jakbyśmy doszły dziś do trzydziestu tysięcy kroków. Innymi słowy, Zwierz zrozumiał, że refleksja i odpoczynek nie uwzględniają wypisania się z wieczornego spaceru, który jest absolutnie obowiązkowy, bo przecież jesteśmy na wakacjach i absolutnie nie można siedzieć cały dzień (czytaj więcej niż godzinę) w pokoju. Zwierz posłusznie podreptał za matką, na Krupówki (trochę w poszukiwaniu Internetu, którego w naszym luksusowym hotelu nie ma. To znaczy jest ale nie sposób się z nim połączyć, czego nikt nie rozumie, ale zdaniem Zwierza nikt się temu nie powinien dziwić w hotelu PRL). Tu przeprowadziłyśmy krótkie badania terenowe nad koszulkami patriotycznymi. Otóż w porównaniu z tym jak popularne były patriotyczne odzienia dwa lata temu ich popularność wśród turystów znacznie spadła. Co więcej – sklep który dwa lata temu sprzedawał jednego żołnierza wyklętego na drugim, teraz ma koszulki z samochodami retro i Fortnite. Co przyczynia się do wielkiej teorii Zwierza że szał na patriotyczne odzienie tylko częściowo był podyktowany ideologią a w dużym stopniu modą.
Podsumowując spokojny dzień, który zdaniem matki Zwierza był na tyle nie wypełniony działaniami, że zasadniczo rzecz biorąc powinnyśmy się trochę wstydzić – przeszłyśmy piętnaście kilometrów. Znów zjadłyśmy dania z Ziemniaka udowadniając, że jesteśmy istotami napędzanymi na skrobię. Przeanalizowaliśmy dlaczego ludzie nie bawią się dobrze w górach (biorą w nie dzieci, ewentualnie biorą w nie rodziców) i jeszcze przed zachodem słońca zdążyłyśmy znaleźć w Zakopanem miejsce w którym jest WI-FI. Zdaniem Zwierza to bardzo wypełniony działaniami dzień. Matka Zwierza zaś spogląda podejrzliwie na niebo i twierdzi – wywołując lekki niepokój w Zwierzu – że w sumie to wakacje w górach się zupełnie nie liczą jeśli nie poszło się do Murowańca. Tylko nie mówcie moim nogom bo ogłoszą strajk i wcale nie będę się im dziwić.
Ps: Aplikacja do liczenia kroków (jedna z pięciu jaką mamy – nie żeby ktoś miał obsesję na punkcie tego ile przeszedł) poinformowała mnie że przebiegłam dziś około pół kilometra. Och droga aplikacjo to nie był bieg, po prostu mama powiedziała że jak przyśpieszę to dostanę obiad.