Znacie to uczucie, kiedy przywiązujecie się do nieistniejących miejsc? Takich do których można powracać tylko w czasie lektury – jakby co pewien czas fundować sobie wakacje w czyjejś wyobraźni? To cudowne uczucie, z które niekiedy daje tyle satysfakcji co realne podróże (zresztą kto powiedział, że podróżowanie w wyobraźni nie jest na swój sposób prawdziwe). Tym razem z radością przyjęłam pojawienie się trzeciego tomu historii o Widmowym Porcie. Bo w ostatnich latach bardzo to miejsce i jego bohaterów polubiłam. Do tego stopnia, że zawsze chętnie tam wracam.
Mówię tu oczywiście o „Cieniostrachu” trzecim tomie książek Thomasa Taylora o przygodach Herbiego Lemona – chłopca zatrudnionego w hotelu Nautilus jako pracownika „Biura Rzeczy Znalezionych”. Herbie, od pewnego czasu zajmuje się (wraz ze swoją przyjaciółką Violet) rozwiązywaniem dziwnych zagadek Widmowego Portu. A te nigdy nie są proste, bo samo miejsce żyje w cieniu legend, potworów i duchów. Te ostatnie czuć zwłaszcza w okolicy Nocy Strachów czyli Halloween. Święta, które w Widmowym Porcie obchodzi się bardzo specyficznie – trzeba zapalić sknoconą świeczkę, musi się odbyć teatralne przedstawienie – każdy rytuał musi zostać dopełniony by nie pojawił się budzący grozę Cieniostrach.
Tym razem mieszkańcy Widmowego Portu mogą się cieszyć bo do miasta zawitała prawdziwa trupa teatralna. W oczekiwaniu na przedstawienie zaczynają się jednak dziać rzeczy dziwne. Przede wszystkim w miasteczku znikają kolejne osoby – w tym opiekująca się Violet właścicielka lokalnej wypożyczalni książek. A jakby tego było mało – wśród teatralnej grupy pojawia się magiczka Caliastra, która ma dla Herbiego zaskakujące informacje dotyczące jego przeszłości i pochodzenia. Takie wiadomości, które mogą sprawić, że chłopiec zdecyduje się na zawsze opuścić Widmowy Port do którego trafił jako dziecko w skrzynce po owocach (stąd jego owocowe nazwisko).
Nie chcę za dużo zdradzać z akcji (jak zwykle w tych książkach odkrywanie co będzie dalej to jedna z największych przyjemności) ale mam wrażenie – że tu zagadka udała się autorowi najlepiej w całej trylogii. Na pewno atmosfera, która zawsze wyróżniała te książki jest naprawdę niezwykła – bo czujemy, że jest trochę strasznie, trochę dziwnie ale też pod wieloma względami – przytulnie i wzruszająco. To jest właśnie mój ulubiony element tych powieści, nawet jeśli bohaterowie muszą się zmagać z najróżniejszymi przeciwnościami losu, nawet jeśli nie wiedzą komu zaufać (a tu jest to istotny wątek) to wciąż – sami stanowią taki ciepły punkt odniesienia. Nie trudno ich polubić, kibicować a nawet patrzeć jak rozwija się ich relacja.
Nie mam wątpliwości, że tym co w książce jest najistotniejsze i stanowi centralny punkt opowieści to przyjaźń Herbiego i Violet. Oboje znaleźli siebie dość przypadkowo (co cudownie opisał autor w „Malamander”) ale teraz – trudno im wyobrazić sobie życie osobno. Tymczasem – nowe informacje i możliwości prowadzą do tego, że być może przyjdzie im się rozdzielić. Myślę, że pod tym względem książka zahacza trochę o nasz zupełnie nie magiczny świat i może – zwłaszcza dla młodego czytelnika nieźle oddawać emocje i lęki związane z posiadaniem najlepszych przyjaciół w świecie gdzie niekiedy trzeba wyjechać, zmienić szkołę i w ogóle – wszystko się tak szybko zmienia.
Jak zwykle muszę przypomnieć że książki Taylora wychodzą z przecudownymi ilustracjami Toma Bootha. Tak wiem, że się trochę powtarzam – pisząc, że zwykle nie przepadam za ilustracjami, ale w tym przypadku, absolutnie mnie zachwycają. Mam wrażenie, że doskonale pomagają budować atmosferę książki. Co więcej są na tyle dobrze zgrane z tym co jest w powieści (co nie zawsze się przy ilustracjach zdarza), że nie jestem sobie w stanie wyobrazić Herbiego, Violet i innych postaci inaczej niż przez pryzmat wyobraźni Toma Bootha. Ale czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie!
Co ciekawe – ilekroć otwieram kolejny tom takiej serii towarzyszy mi głównie strach że autorowi skończyły się pomysły i nic nowego nie ma do zaoferowania. Tymczasem, trzeci tom zaskoczył mnie pozytywnie. Thomas Taylor wyraźnie ma pomysł na swoją serię i na to jak będzie rozwijał bohaterów a także – z jakimi przeciwnościami losu przyjdzie im się zmierzyć. Nie ukrywam – trzeci tom wydaje mi się jednym z najlepszych w serii – co doskonale rokuje na przyszłość. Bo jeśli kolejne tomy nie są coraz gorsze tylko bywają coraz lepsze to zdecydowanie jest na co czekać.
Czytanie „Cienostracha” w listopadzie czy grudniu – kiedy jest za oknem ciemno – wydaje mi się doskonałym pomysłem. Powiem więcej – gdybym miała polecać jakąś serię książkową do kupienia młodym czytelnikom (albo czytelnikom w dowolnym wieku którzy lubią takie odrobine dziwne, odrobine mroczne historie) to nadchodzące Mikołajki czy święta to doskonały moment by kupić całą trylogię. Po pierwsze – wszystkie książki są pięknie wydane więc samo postawienie ich na półce da sporo przyjemności. Po drugie, i chyba ważniejsze – możecie komuś zafundować wyprawę do Widmowego Portu. Jestem olbrzymią fanką grudniowego obdarowywania się książkami, bo wtedy w te ponure ciemne wieczory ofiarowujemy komuś nie tylko przedmiot ale też możliwość wyrwania się z tej rzeczywistości. A wyprawa do Widmowego Portu brzmi jak naprawdę super alternatywa wobec grudnia w Polsce.
Post we współpracy z wydawnictwem Wilga