Jeśli tegoroczne filmowe nagrody BAFTA potraktować jako mocny zwiastun Oscarów, to raczej nie będzie w tym roku zbyt wielu niespodzianek, wręcz przeciwnie – wszystko układa się zgodnie z przewidywaniami. Ale, tu uwaga kluczowa, w ostatnich latach BAFTA nieco się z Oscarami rozjeżdżała, więc nie należy tego traktować jako oczywistą zapowiedź tego co będzie się na Oscarach działo.
Głównym zwycięzcą jest zdecydowanie Oppenheimer – film Nolana zebrał nagrody za reżyserię, najlepszą produkcję, ze statuetką BAFTY wyszedł z ceremonii Cilina Murphy, a także autorzy zdjęć, muzyki i montażysta. Nagrodę dostał też Robert Downey jr. Jego podziękowania, w których dziękowała Nolanowi, że przywrócił mu jakąś aktorską wiarygodność po kilkunastu latach grania w MCU, została przyjęta z mieszanymi uczuciami. Osobiście mnie to rozbawiło, ale wielu wielbicieli adaptacji komiksowych poczuło się nieco urażonych. Drugim tytułem wieczoru były „Biedne Istoty”, nagrodzone w kilku kategoriach. Statuetkę dostała Emma Stone, nagrody otrzymali też twórcy dekoracji, kostiumów oraz charakteryzacji. Tu z kolei najbardziej uroczym momentem wieczoru było małe spotkanie ponad filmowymi podziałami, gdy Ryan Gosling, puścił oczko do schodzącej po nagrodę Emmę Stone, z którą nie raz spotykali się na planie.
Był to też wieczór „Strefy Interesów”. Film, został nagrodzony, zarówno za najlepszą produkcję nieanglojęzyczną, ale także dostał nagrodę za najlepszy film brytyjski. Może się to wydawać dość ciekawe, że film może być jednocześnie międzynarodowy i brytyjski, ale prawda jest taka, że odróżniamy tu kwestie języka i produkcji. Z resztą wśród nagrodzonych producentów znalazła się polka Ewa Puszczyńska. Osobiście najbardziej cieszy mnie nagroda za dźwięk, bo to film na dźwięku zbudowany – to co w nim słychać i czego nie słychać, jest kluczowe w odbiorze tej historii. Tu chyba najmniej traktowałabym BAFTA jako klucz do Oscarów, bo własna produkcja może być dla brytyjskiej akademii bliższa niż jakiekolwiek inne produkcje.
Zaskoczeń nie był wiele. Na pewno niewiele osób się spodziewało, że nagrodę za najlepszy scenariusz adaptowany dostanie Cord Jeffrson, za scenariusz do „American Fiction”, w różnych typach raczej nie pojawiła się na szczycie listy. Nie jest to z pewnością niespodzianka niemiła, bo Jefferson jest bardzo dobrym scenarzystą, co wie każdy kto oglądał telewizyjnych „Strażników” czy „Good Place” do którego też pisał scenariusze. Niewielkim zaskoczeniem, mogło być nagrodzenie „Przesilenia Zimowego” za casting. Przy czym, zgadzam się z nagrodą po prostu, poza statuetką za najlepszą rolę drugoplanową film jakoś nie królował na BAFTA.
Nietrudno dostrzec, że na liście nagrodzonych brakuje dwóch tytułów, które jeszcze paręnaście tygodni temu wydawały się w gronie nominowanych pewniakami. Nic nie dostała ani „Barbie” ani „Maestro”. O ile brak nagród dla „Maestro” poczytuje jako dobry znak, że filmy tak bardzo sprzedawane pod nagrody niekoniecznie są jeszcze w modzie (i dobrze, czas skończyć z tym schematem nagradzania średnich biografii tylko dlatego, że aktor jest podobny na ekranie do prawdziwej osoby) o tyle fakt, że nic nie dostała „Barbie”, zapewne wywoła pewne poruszenie. Nie da się ukryć, że kolejne rozdania nagród, wskazują, że „Barbie” mimo uwielbienia części widowni raczej nie ma szans na duży worek nagród. Oczywiście – podejrzewam, że amerykańska Akademia może mieć wobec filmu Grety Gerwig nieco więcej sentymentu niż akademia brytyjska, ale może się skończyć na kilku wyróżnieniach. Jak podejrzewam, „Barbie” spadła z listy potencjalnie nagradzanych nie przez „Oppenheimera” ale przez „Biedne Istoty”, które też mierzą się z kwestiami kobiecej emancypacji, ale robią to zdecydowanie bardziej w ramach kina niezależnego i ambitniejszego niż „Barbie”.
Wśród nagrodzonych, o których warto jeszcze wspomnieć – nagrodę za najlepszy film dokumentalny dostało „20 dni w Mariupolu”, film, który polecam zobaczyć, wszystkim, którzy być może czują się wojną w Ukrainie zmęczeni. To jedna z tych produkcji, która dobitnie przypomina, że samo to co Rosjanie zrobili w Mariupolu, nic im zapomnieć nie można. Jednocześnie to dość dobry przykład jak zmieniają się perspektywy – w 2023 roku najlepszym dokumentem został film o Nawalnym, chyba oddający jakieś zachodnie złudzenie, że można znaleźć lepszą rosję. „20 dni w Mariupolu” jest filmem nie pozostawiającym żadnych złudzeń.
Ważną nagrodą, której nie mamy na Oscarach, jest przyznawana przez samych widzów – BAFTA Raising Star Award. To nagroda, którą przyznaje się młodym aktorom i aktorkom, którzy w danym momencie mają swój moment, ale też można uznać, że mają duży potencjał. To ciekawa nagroda, bo niekoniecznie wygrywa w tym rozdaniu osoba zawsze najbardziej znana. Tak było w tym roku, gdy nagroda powędrowała do Mia McKenna-Bruce, którą można było niedawno oglądać w „How to have Sex”. Uważam, że takie nagrody dla młodych twórców są bardzo fajnym pomysłem i trochę żałuję, że Oscary nie mają nic podobnego. Kiedyś były wyróżnienia dla debiutantów czy dla młodszych aktorów, ale gdzieś po drodze zostały wykasowane. Ponownie – mam wrażenie, że pod względem emocjonalnym nagrody dla osób, które są gdzieś tam na początku swojej aktorskiej drogi czy właśnie pojawił się pierwszy moment przełomowy, są bardzo wzruszające i szczere.
Sama gala, transmitowana na BBC w skrócie (co moim zdaniem dobrze oddaje podejście do tych nagród, które choć ważne nie są aż tak ważne by pokazać całość) była całkiem przyjemna i moim zdaniem – dzięki temu, że odbywa się jednak na nieco mniejszą skalę – zostawia więcej luzu. Widać to było zarówno po dziękujących i prezentujących aktorach jak i po widowni, która chyba przyjęła, że świat filmu zjeżdżający do Londynu może się trochę zachowywać jak uprzejmi turyści, którzy śmiać się będą ze wszystkich żartów nawet tych, których nie do końca rozumieją. Galę prowadził David Tennant, co było miłym zaskoczeniem, bo jakoś nie spodziewałam się, że akurat przyjmie taką fuchę. Na BAFTA prowadzący nie ma bardzo wiele do roboty, ale początkowy skecz nawiązujący do Staged, był bardzo udany, a monolog został napisany w dokładnie taki sposób w jaki pisze się tego typu otwierające mowy, gdzie na dwa dobre dowcipy przypada jeden suchar. Na całe szczęście Tennant na scenie czuje się dobrze, a i umie wyczuć, kiedy dowcip niekoniecznie trafi i zmodyfikować swój ton, by sam sposób wygłoszenia uwagi sprawiał, że brzmi ona zabawniej. Podziękowania były klasyczne, za to naprawdę fajnie słuchało się przerywników muzycznych. Bo nieco inaczej niż na Oscarach, gdzie śpiewa się tylko to co nominowane na BAFTA jest miejsce na muzykę, która się jakoś filmowo wyróżniła w ostatnim sezonie. W tym przypadku – piosenkę „Murder on the Dancefloor” Sophie Ellis-Bextor, która powróciła do łask dzięki ostatnim scenom filmu „Slatburn”.
Nie obyło się bez małej wpadki, bo kiedy twórcy Oppenheimera weszli na scenę dziękować za swoją nagrodę pojawili się na niej także internetowi pransterzy. Nie przeszkadzali w podziękowaniach, po prostu jeden z nich stanął za ekipą odbierającą nagrody, tak jakby do niej należał. Z tego co rozumiem został usunięty ze sceny. Nie mniej, przyznam – zupełnie nie wiem, jak doszliśmy do tego momentu w kulturze, gdzie ktokolwiek uznaje to za jakoś super zabawne. Gdyby ktoś chciał protestować – jakkolwiek mogłoby się to nie podobać – przynajmniej byłoby to naruszenie tego momentu w jakieś sprawie. Ale wbijać się na scenę dla dowcipu (z resztą nie wiem co to za dowcip) to dla mnie dowód na to, że cała ta kultura „pranksterów” jest zupełnie bez sensu. Zwłaszcza, że kurczę – nadal nie rozumiem co było w tym wszystkim zabawnego.
Ostatecznie był to miły wieczór, pozbawiony wielkich niespodzianek. Mam wrażenie, że jeśli ktoś nie jest wielkim wielbicielem nagród a chciałby sobie coś obejrzeć, to akurat BAFTA są całkiem niezłym wyborem, bo nie są bardzo długie, wszyscy ważni aktorzy, ale wszystko jest bardzo sprawne i ostatecznie kończymy całkiem zadowoleni. Choć musicie się przygotować, że niekoniecznie zrozumiecie wszystkie dowcipy, a niektóre skecze będą absolutnie hermetyczne. Ale to w sumie, nie przeszkadza aż tak bardzo. No i zdecydowanie bardziej wyspani niż po Oscarach.