Hej
Czasem czytelnicy zgłaszają się do zwierza z tematami. Zwierz to nawet lubi bo dobry temat zdejmuje z barków zwierza ciągle pytanie „o czym będzie dziś na blogu” (nie żeby zwierz nie miał własnych planów ale tych dni w roku strasznie dużo). Ale po raz pierwszy w życiu prośba o wpis pojawiła się od razu z materiałem ilustracyjnym. Takie prośby zwierz nie tyle lubi ale wręcz uwielbia i co więcej w tym przypadku spełnia radośnie i entuzjastycznie. Bo Maja, która przesłała zwierzowi materiały do wpisu zapytała zwierza czy nie napisałby o Simonie Peggu. Jednym z dziesięciu ulubionych aktorów zwierza, który od lat utrzymuje się w pierwszej piątce. Co nawet samego zwierza trochę zaskakuje. Bo jeśli się nad tym zastanowić, Pegg nie jest ani najlepszym aktorem jakiego zwierz widział, ani najśmieszniejszym komikiem, co nie zmienia faktu, że zwierz go po prostu uwielbia.
Simon z Hot Fuzz w wykonaniu Mai – zwierz uwielbia ten film i przy następnym zamawianiu koszulek może poprosi o taką z tym nadrukiem.
Jeśli imię i nazwisko Simona Pegga nic wam nie mówi (zwierz przestał już zakładać, że wszyscy kojarzą tych samych aktorów), to znaczy, że przegapiliście jedna z ciekawszych karier w brytyjskiej kinematografii ostatnich lat. Wszyscy wiemy, że Anglicy produkują znakomitych aktorów dramatycznych, potrafiących niczym kameleony zmieniać się z filmu na film. Wszyscy wiemy też, że produkują doskonałych komików. O ile jednak angielscy aktorzy dramatyczni są głównym towarem eksportowym z Wysp Brytyjskich za ocean, o tyle komicy niekiedy napotykają pewne trudności. Nawet najzabawniejszy Anglik staje w pewnym momencie oko w oko z faktem, że trudno tym samym żartem rozśmieszyć Anglików i Amerykanów. Poczucie humoru jest w tym przypadku niestety sprawą trudną do przetłumaczenia . Tymczasem Pegg chyba nawet ku własnemu zaskoczeniu nie tylko odniósł sukces w kraju, ale stał się jednym z tych brytyjskich aktorów komediowych, którym całkiem dobrze powodzi się za oceanem, choć nie koniecznie w komediowym wydaniu. Co więcej przyglądając się jego karierze trudno dostrzec jakieś wyraźne znaki, że akurat jemu się uda.
Zacznijmy jednak od Anglii, a właściwie od roku 2001 – jeśli myślicie, że Amerykanie wymyślili uroczy serial z mnóstwem geekowskich nawiązań to koniecznie powinniście zobaczyć Spaced. Spaced to The Big Bnag Theory przed The Big Bang Theory z tą różnicą, że autorzy scenariusza nie śmią się z nerdów ale z neradmi. Podstawowy pomysł był prosty – dwoje młodych ludzi – facet i dziewczyna szukają mieszkania, jednak jedyne mieszkanie jakie znajdują, wymaga od nich udawania pary (dziwny wymóg osoby wynajmującej mieszkanie). Udają więc przed właścicielką parę, poznają ekscentrycznych współlokatorów i żyją sobie w świecie całego mnóstwa popkulturalnych nawiązań. Spaced było prawdziwym hitem – nic dziwnego – w pracy nad serialem spotkali się starzy znajomi – Jessica Hynes, Simon Pegg i Edgar Wright – wcześniej współpracowali przy cieszącym się umiarkowanym powodzeniem sitcomie Asylum. Do tego Pegg ściągnął na plan swojego najlepszego kupla Nicka Forsta, który w serialu grał najlepszego kumpla głównego bohatera (aktorzy są na tyle zaprzyjaźnieni, że przez pewien czas mieszkali razem, dzielili z braku miejsca łóżko, a teraz mają praktyczni identyczne tatuaże na ramieniu. Co zwierz uważa za urocze). Całość poszła na kanale 4 angielskiej telewizji , który na początku lat 2000 przeżywał prawdziwy rozkwit. Wystarczy tylko dodać, że siostrzanym serialem Spaced było genialne Black Books ( zresztą aktorzy z jednego serialu pojawiali się w drugim).
Spaced co prawda odniosło sukces niemal wyłącznie w kraju, ale wtedy zawiązała się współpraca, która miała przynieść jeden z najbardziej niespodziewanych sukcesów angielskiej kinematografii. Pegg, Frost i Wright w 2004 roku nakręcili film, który nazwali zom-rom-com czyli komedię romantyczną z Zombie w tle. Wkładając w scenariusz całą miłość do gatunku jakim jest film o zombie i jednocześnie zapożyczając sporo ze schematu komedii romantycznej stworzyli jedną z najpopularniejszych angielskich komedii pierwszej dekady XXI wieku czyli Wysyp Żywych Trupów. Pegg miał tam okazję zagrać postać nie tak daleką od jego bohatera w Spaced – sympatycznego przeciętniaka, który budzi natychmiastową sympatię widza, ale niczym wielkim się nie wyróżnia. Shaun (bo takie imię nosił bohater) spodobał się widowni na tyle, że film okazał się wielkim sukcesem komercyjnym zaś autorzy i reżyser dostali propozycję nakręcenia kolejnej części pod warunkiem, że zastąpią zombie innym monstrum. Pegg i Wright nawet rozważali taką możliwość ale ostatecznie uznali, że Wysyp poradzi sobie bez kontynuacji. Zamiast tego scenarzyści zdecydowali się na coś bez porównania bardziej ciekawego. Zamiast po prostu nakręcić sequel uczynili z Wysypu Żywych Trupów początek trylogii. Trzy lata po filmie do kin trafiło Hot Fuzz – genialna wariacja tym razem na temat filmów policyjnych. Pegg nie grał już uroczego nieudacznika tylko policjanta tak dobrego, że komenda główna odesłała go na prowincję by nie stawiał w złym świetle jego mniej zdolnych kolegów ze stolicy. Film oprócz mnóstwa nawiązań do Wysypu Żywych Trupów i podobnego zespołu twórców udowodnił coś jeszcze. Pegg był śmieszny ale zupełnie inny niż w poprzednich filmach. Co dało do myślenia tym, którym aktor kojarzył się wyłącznie z jedną komediową rolą niczym nie wyróżniającego się Anglika. Do roli Nicholasa Angela (super policjanta) Pegg przygotował się z pełnym zaangażowaniem, schudł, nabrał formy i rzeczywiście dało się uwierzyć, że w londyńskiej komendzie nie ma lepszego policjanta. Zresztą Trylogia Cornetto (każdy odcinek wiąże się z konsumpcją innych lodów Cornetto – pierwszy czerwonych, drugi niebieskich, trzeci zielonych) to jedna z najdłużej kręconych trylogii filmowych. Jej ostatnią część Word’s End zobaczymy niedługo na ekranach. To najbardziej wyczekiwany przez zwierza film roku. Bardziej niż wszystkie Star Treki, Supermany i Hobbity razem wzięte. Być może dlatego, że od premiery Hot Fuzz minęło już pięć długich lat
Po Wysypie Żywych Trupów Pegg miał właściwie otwarte drzwi do kariery w kraju i za granicą. Spełnił więc dziecięce marzenie pojawiając się w Doktorze Who (pomijając fakt, że Pegg jest geekiem z dyplomem bo licencjat pisał w znacznym stopniu o Star Warsach, w jego autobiografii można znaleźć cały rozdział o oglądaniu Doktora Who i spotkaniu z Tomem Bakerem ) czy grając zombie w Ziemi Żywych Trupów. Jednak pytany bezpośrednio, jak wykorzysta swój sukces związany z Wysypem Żywych Trupów miał zażartować: ” Z pewnością nie zagram w Mission Impossible III”. Jak się okazało nie mógł mylić się bardziej. Jak zwykle bywa najważniejsze przełomy w karierze przynosi przypadek. Produkcja Mission Impossible III przechodziła właśnie piekło – reżyser zrezygnował, trzeba było wymienić połowę obsady ( czy wiecie, że pierwszym „złym” miał być Kenneth Branagh, zaś technicznym geniuszem grupy Ricky Garvais?). Tomowi Cruisowi zależało jednak by nakręcić film więc tych, którzy odpadli zastąpiono innymi aktorami i nagle ku zaskoczeniu chyba nawet samego aktora, Pegg został członkiem obsady Mission Impossible.
Pegg jest geekiem który doskonale rozumie, że bycie geekiem to raczej stan umysłu niż konkretne zainteresowania
Widzicie rola Benjiego Dunna (komputerowego geniusza) nie była wielka, ale spotkanie J.J Abramsa okazało się kluczowe. Dziś wszyscy wiemy, że zaowocowało nie tylko występem w kolejnej czwartej już części Mission Impossible ale przede wszystkim rolą Scottego w Star Treku. Rolą co do, której Abrams nie ukrywał, że miał tylko jednego kandydata (zresztą jak stwierdził Abrams Pegg miał odmówić twierdząc, że chyba by nie mógł się porwać na taką rolę, po czym zmienił zdanie w przeciągu kilku minut). I tak wielbiciel i znawca Gwiezdnych Wojen wylądował nagle na Enterprise stając się jedną z niewielu osób, których obsadzenie krytykowano stosunkowo rzadko. Nawet jeśli Pegg swój szkocki akcent musiał udawać zaś rudość jego włosów zdecydowanie pochodzi z puszki. Międzynarodowa kariera o takim zasięgu, która trafia się sympatycznemu, miłemu dla oka, ale nie zabójczo przystojnemu i na dodatek bardzo angielskiemu komikowi? Ku zaskoczeniu wszystkich (chyba nawet własnym) Pegg okazuje się być teraz członkiem obsady dwóch znanych serii filmowych a zwierz jest gotowy postawić dolary przeciw orzechom, że pojawi się w Gwiezdnych Wojnach. Kto jak kto ale Simon Pegg powinien pojawić się w części VII. Jaki inny byłby wyższy cel w jego spotkaniu z Abramsem? Zwierz wietrzy tu jakiś z góry spisany niebiański plan.
No koniecznie trzeba dać Simonowi rolę w nowych Gwiezdnych Wojnach
Co ciekawe Pegg przy swoim wyglądzie sympatycznego anglika łączy coś co niewielu udało się połączyć –występując w popularnych filmach akcji i niskobudżetowych komediach ani w jednych ani w drugich nie wygląda nie na miejscu. W Star Treku jego Scotty (zwłaszcza w drugiej części) stanowi jeden z najmocniejszych punktów obsady, z kolei w Fantastic Fear of Everything małej, surrealistycznej komedii, doskonale sprawdza się jako paranoiczny autor książek dla dzieci. Choć sam film nie jest wybitny to Pegg z całą pewnością pokazuje, że ma olbrzymi aktorski potencjał, który być może jeszcze nie do końca został wykorzystany. Zresztą być może takich aktorów najbardziej brakuje – umiejących zagrać wszystko ale jednocześnie nie popadający w manierę wielkiego aktora w wielkiej roli. Do tego zwierz musi powiedzieć, że to jeden z niewielu aktorów który w jednym filmie (Paul) może wystąpić jako geek wydający wszystkie pieniądze na podróż na Comic Con, by w następnym roku pojawić się na Comic Conie jako gwiazda jednego z budzących największe emocje wśród uczestników filmu. I w każdej z tych ról doskonale się sprawdzić i być wiarygodnym.
I kolejny szkic Mai tym razem do sympatycznego surrealistycznego filmu, Fantastic Fear of Everything
Zwierz nie ukrywa, że jego sympatia w stosunku do Pegga wiąże się jeszcze z dwiema sprawami. Po pierwsze jak już zwierz wspomniał, Pegg jest jednym z tych aktorów którzy oficjalnie przyznają się do bycia geekiem ( Jego autobiografia ma tytuł Nerd do Well co już powinno sugerować, jak aktor na siebie patrzy) przy czym wydaje się, że w przypadku Pegga nie koniecznie jest to poza na potrzeby PR tylko rzeczywista miłość do wytworów popkultury. Zwierz musi wam przyznać, że ma słabość do każdego kto nie boi się przyznać, że niezależnie od wieku oraz bycia częścią wielkie machiny filmowej można nadal emocjonować się popkulturą. Druga sprawa, to zwierz ma wrażenie że Pegg to człowiek inteligentny, pisze własne bardzo zabawne scenariusze i przynajmniej w wywiadach sprawia inteligentne wrażenie. Widzicie wszyscy chcemy lubić dobrego aktora, ale nie ma chyba większego zawodu niż przekonanie się, że lubiany przez nas aktor jest idiotą. Tymczasem Pegg sprawia wrażenie osoby bardzo bystrej, skłonnej do żartów (wielopiętrowy dowcip jaki zrobił Benedictowi Cumberbatchowi na planie Star Treka stał się hitem ostatniej trasy promującej film) i chyba sympatycznym. Ten ostatni wniosek zwierz bazuje na fakcie, że nie tylko reżyserzy chętnie kontynuują z nim współpracę ale też, że Steven Spielberg zagrodził się zagrać cameo w filmie Pegga Paul po tym jak współpracował z nim przy Tin Tinie (gdzie Pegg i Frost grali bliźniaków). Zdaniem zwierza w fabryce snów gdzie nikt nie chce znać nieprzyjemnego i kłopotliwego aktora to dobry wyznacznik, że Pegg musi być całkiem miły albo przynajmniej łatwo się z nim współpracuje.
Widzicie to jest chyba największa tajemnica filmowych sympatii. Zwierz doskonale wie, że Simon Pegg nie jest najwybitniejszym aktorem ani najwybitniejszym komikiem w historii kina. Część jego filmów jest znakomita część nieco gorsza (Burke and Hare to jedno z większych rozczarowań filmowych jakie zwierz pamięta). A jednak kiedy zwierz myśli o aktorach, których naprawdę lubi i których filmografię przeglądał z największą dokładnością, wysłuchał największej ilości wywiadów i przeczytał autobiografię (jest tylko dwóch aktorów, których autobiografię zwierz przeczytał nie z ciekawości co napiszą o innych tylko co napiszą o sobie) to do głowy przychodzi mu Pegg. Dlaczego? Zwierz nie ma pojęcia, ale może sobie z tym spokojnie żyć. A wzrastająca popularność aktora wskazuje, że nie on jeden.
Ps: Jeszcze raz dzięki dla Mai nie tylko za pytanie czy zwierz w końcu o Peggu napisze osobny wpis ale także za ilustracje. Teraz zwierz może powiedzieć, że rysunki Mai były na jego blogu zanim to jeszcze było modne.