Hej
Zwierz ma wrażenie, że poczęstuje was dziś wpisem z cyklu „szkoda że państwo tego nie widzą” czyli paskudnym rodzajem tekstu, w którym bloger pisze jak świetnie się bawił a czytelnik może co najwyżej zgrzytać zębami i zazdrościć blogerowi, że on sam takiej przyjemności był pozbawiony. Tym razem zwierz chce się z wami podzielić swoimi wrażeniami, z Top Gear Live na Stadionie Narodowym w Warszawie. Aby was zazdrość nie zjadła do końca, zwierz musi was zapewnić, ze sam zapłacił za bilety (żeby nie kreować przed wami wizji zwierza jako blogera, który wszędzie dostaje się błyskając swoim vipowskim zaproszeniem). Więcej, zwierz wpadł na doskonały pomysł i kilka miesięcy temu kiedy młodszy brat zwierza z powodzeniem zdał maturę, zwierz sprezentował mu drugi bilet w ramach nagrody za nie oblanie egzaminu, który sam zwierz pewnie by oblał z racji obecności matematyki wśród przedmiotów obowiązkowych. Dzięki temu nie tylko zwierz udał się na pokaz ale miał też zapewnione towarzystwo – i to najlepsze z możliwych bo wśród rodziny zwierza tylko zwierz i jego brat w pełni doceniają show komediowy udający, że jest programem o samochodach.
Kiedy zwierz po raz pierwszy zobaczył plakat wiedział, że nie może go zabraknąć na imprezie.
Oczywiście takie pokazy na 56 (lub 58 zwierz nie pamięta dokładnie) widzów nie mogą się obyć bez stania w kolejce. Zwierz był nawet pogodzony z tym faktem i zaopatrzony we wszystkie odpowiednie narzędzia do czekania (książkę i wygodne buty) ale nie przewidział pewnego organizacyjnego zamieszania. Otóż tuż przed rozpoczęciem show na promenadzie wokół stadionu trwało coś co nazywało się ładnie „Pit party” a w istocie było czymś pomiędzy targami a chwaleniem się osiągnięciami motoryzacji. Niestety mimo, że impreza zakończyła się o 18 to ludzie nadal nie weszli na stadion, więc nie wpuszczano z tych kolejki, z kolei kiedy zaczęto wpuszczać w tych z kolejki to ludzie, którzy wcale nie wykupili prawa by przyglądać się drogim samochodom bezczelnie przystawali by robić im zdjęcia co powodowało zator. Głos z mikrofonu co chwilę błagał ludzi by udawali, że tych samochodów nie ma ale daleki blask fleszy wskazywał, że ludzie nie dali się omotać i nie potraktowali wystawionych samochodów jako wytworów własnej wyobraźni. Jednak to nic w porównaniu z faktem, że kiedy kolejka w końcu ruszyła nadbiegł niezbyt zadowolony ochroniarz poinformować nas iż głupimi jesteśmy stojąc do bramy 3 (jak wskazywał numerek na bilecie) i że możemy udać się do każdej bramy (tego na bilecie nie było) na przykład drugiej gdzie nikogo nie ma. Jak możecie przypuszczać, w tym momencie część kolejki zdecydowała się zmienić kierunek część w tym zwierz zdecydowała się pozostać tam gdzie jest. Nie trzeba wielkiej wyobraźni by dojść do wniosku, że to nie był dobry pomysł, krzyczeć do kolejki że może w połowie iść w przeciwną stronę. Wiadomo bowiem, że wąska przestrzeń ma której ludzie próbują iść w dwie przeciwne strony to najzabawniejsze miejsce na całej imprezie.
Dowód że zwierz naprawdę był na imprezie – własnoręcznie zrobione zdjęcie ładnych autek
Niemniej zwierz dotarł bez strat własnych ani cudzych na swoje miejsce i po raz kolejny zachwycił się faktem, że istotnie z każdego punktu stadionu doskonale wszystko widać. Sama impreza została podzielona na trzy części – pierwsza nazwana pięknie po polsku „pre show” zawierała pokaz ścigających się samochodów, druga nazwana równie po polsku Verva Street Racing zawierała pokazy ścigających się samochodów, trzecią było Top Gear. Zwierz uważa, że dwie pierwsze części były ciekawe dla każdego kto lubi samochody a jeszcze bardziej lubi samochody jeżdżące w kółko. Naprawdę nie ma w tym nic złego, wręcz zwierz zazdrości zainteresowania i koniecznej dawki towarzyszącej mu wiedzy. Niestety zwierz nie za bardzo się samochodami interesuje (tak nawet zwierz wyczuwa ironię tego zdania w tym wpisie) więc przyglądał się wszystkiemu z umiarkowanym zainteresowaniem. Trzeba jednak powiedzieć, że driftowanie zawsze wygląda efektownie a prezentacja zawodników Orlenu na rajd Dakar była o tyle miła, że w wewnętrznym wyścigu wygrał Adam Małysz dając zwierzowi podstawę do twierdzenia, że widział jakieś zawody na których nasz słynny skoczek wygrał. Należy dodać, ze obie części były prowadzone bardzo sprawnie i naprawdę starano się je urozmaicić czy przeszczepić na grunt polski znany ze Stanów zwyczaj wybierania kamerą ludzi z trybun i wyznaczania im zadań jak np. uściśnięcie kogoś czy zrobienie głupiej miny. Tak więc, naprawdę nic złego o tej części show zwierz powiedzieć nie może.
A na tym wybitnie nie wyraźnym zdjęciu winniście dostrzec, że były też kopareczki.
Przejdźmy jednak do Top Gear Live. O swojej olbrzymiej sympatii do tego telewizyjnego programu zwierz pisał TUTAJ. Dla zbyt leniwych by kliknąć link, zwierz streści- Top Gear to zdaniem zwierza doskonały, bardzo brytyjski program komediowy, udający program motoryzacyjny. I takie dokładnie było Top Gear Live. Clarkson, Hammond i May na żywo zachowywali się dokładnie tak samo jak w studio, ich nieliczne dowcipy o polakach nie były szczególnie lotne ale nie wychodzące poza to co można zwykle usłyszeć w programie za to gra w Curling Samochodami, ściganie się z polskimi samochodami przy pomocy słynnych trójkołowych Robinów czy mecz piłki samochodowej między Polską a Anglią były przezabawne. Do tego można było np zobaczyć najpiękniejsze samochody świata czy człowieka skaczącego przez Lamborghini. Pomiędzy występami naszej trójki na arenę wjeżdżał z rykiem silników zespół kaskaderów pokazując różne niesamowite sztuczki, które jakby zwierza nieco mniej interesowały bo opierały się głównie na precyzyjniej jeździe samochodem. Jedyne co zwierza naprawdę zachwyciło to zespół pięciu samochodów jadących w idealnej synchronizacji tak, ze na siebie nie wpadały mimo, ze wydawało się iż jest to niemożliwe.
Jeśli przyjrzycie się trybunom zobaczycie, że były patriotyczne od czasu do czasu biało czerwone.
Relacja może nie brzmi ekscytująco, ale paradoksalnie zwierz bawił się znakomicie. Z wielu powodów – po pierwsze Top Gear jest zabawny i miło się pośmiać (z naprawdę podłą satysfakcją zwijania się ze śmiechu odrobinę szybciej niż ci którzy mieli w uszach słuchawki z tłumaczeniem), po drugie zwierz ma wrażenie, że nawet pokaz siekania cebuli na czas jest fascynujący kiedy ogląda się go razem kilkudziesięcioma tysiącami innych ludzi. Zresztą Polska pobiła rekord frekwencyjny bo w żadnym innym kraju wizyta trzech panów z Top Gear nie cieszyła się taką widownią. Można to różnie interpretować, zdaniem zwierza to znak, że Polacy mają czas i pieniądze by się dobrze bawić ale wciąż oferuje im się za mało tego typu rozrywek. Zwłaszcza, że całe wydarzenie miało bardzo rodzinny charakter – niemal wszędzie widziało się rodziny z dziećmi. Nie da się źle bawić na imprezie gdzie siedzącemu kilka miejsc dalej ośmiolatkowi oczy rozszerzają się w zachwycie gdy na arenę wjeżdża samochód z wyścigów NASCAR, czy też widzieć dziewczynkę, która ewidentnie ze wszystkich ładnych samochodów chciałaby mieć wszystkie (a nie tylko jak zwierz te płaskie i czerwone). Innymi słowy, imprezy rodzinne są zawsze fajne bo do własnego entuzjazmu dodaje się jeszcze tą dziecięcą radość, o której często się zapomina.
Ogólnie to wszystko bardzo szybko jeździło i huczały silniki więc zwierz nawet się cieszył, że siedzi wysoko i choć nie mógłby zrobić takich ładnych zdjęć to przynajmniej jeszcze nie ogłuchł.
Oczywiście w takich przypadkach zwierz zawsze staje się odrobinę refleksyjny (OK możemy swobodnie przyjąć, ze zwierz staje się podrobinę refleksyjny częściej niż wypada). Widzicie, takie sobotnie popołudnie spędzone na zdecydowanie chłodnym stadionie to jest dokładnie coś co pozwala sobie uświadomić, że najfajniejsze na świecie, są rzeczy które przeżywamy sami. Nie ważne czy to koncert, czy wyprawa na Top Gear Live, czy szalona wyprawa do Pragi po to by iść do kina. Kiedy dorzucamy jakieś doświadczenie do puli tego co nam się przydarzyło, zawsze jest nam jakoś sympatyczniej na świecie. Co więcej niemal zawsze okazuje się, że było warte swojej ceny, w końcu pieniądze są warte tyle ile za nie kupimy. A kupować sobie wspomnienia to pewien luksus. Oczywiście zdanie to brzmi trochę śmiesznie kiedy pisze je osoba, która większość swojego życia spędza stukając w klawiaturę laptopa. Nie mniej zwierz radzi wam raz na jakiś czas wyjść z domu. Może okaże się że rzeczywistość wcale nie jest taka zła. A jeśli jest, przynajmniej będziecie mieli o czym opowiadać ;)
Czasem warto się przełamać!
Ps: Och się porobiło, zwierz obiecał wam jutro recenzję Sleepy Hallow ale dziś idzie do kina, więc powinien też coś skrobnąć. Ale chyba dotrzyma obietnicy więc jutro Sleepy Hallow a w poniedziałek Czas na Miłość, choć od razu uwaga, że zwierz nie wie o której bo w poniedziałek będzie w Łodzi udawał poważnego naukowca na konferencji.