Hej
Kilkudniowe milczenie zwierza nie było wynikiem utraty jego zainteresowania kulturą, wręcz przeciwnie – zwierz spędził ostatnie pięć dni siedząc codziennie na 2 do 4 koncertów muzyki dawnej. Zastanawiacie sie pewnie co zwierzowi na łeb padło i czy ten blog nie zamieni się teraz w miejsce snobistycznego lansu. Otóż nie moi drodzy – siedząc na niewygodnym krześle i modląc się by kobieta na scenie przestała wyć przyszło mi głowy że fakt iż nie wynoszę z koncertu żadnej przyjemności czyni mnie prawdziwą intelektualistką. Gdyby nie daj Boże koncert mi się spodobał nie mogłabym uznać że jestem członkinią intelektualnej elity kraju tylko po prostu fanką Bacha Vivaldiego czy innego martwego kompozytora. I tu powstaje pytanie które zaczęło mnie trapić w okolicy piątego utwporu na dwa flety – dlaczego ta muzyka jest lepsza od Dody? Okej – zgodzę się że jest trudniejsza, zgodzę się że jest starsza mogę się nawet zgodzić że niekiedy brzmi lepiej niż ,, Znak pokoju” ale czy siedzenie na tym koncercie a nie w Sopocie mnie uszlachetnia? Czy jestem lepszym człowiekiem bo w tle mojego utworu zamiast zwykłych sampli leci basso continuo ? I dlaczego większą cnotą jest nudzić się tu zamiast dobrze bawić się tam? Oczywiście nie mówię o tym że Doda jest równie wybitna co Bach – nie jest ale muzyka sama w sobie nie jest ani dobra ani zła w sensie moralnym – nie ma muzyki szlachetnej i nie szlachetnej jest tylko stara i nowa. To co tu piszę nie jest odkrywcze ale człowiek rzadko to sobie uświadamia. W przeciwieństwie do książek, filmów czy nawet przedstawień operowych muzyka jako forma czysta nie daje nam żadnych podstaw by czuć się lepiej od innych bo nam nie podoba się polifonia a ich wzruszają proste harmonicznie skrzypce grające zgodnie z systemem budowania napięcia poprzez zwiększanie tempa. A jednak siedząc w tym kościele na coraz bardziej niewygodnej ławce przy dźwięku koszmarnie skrzypiącego klawesynu ziewając z nudów czułam się wybitnie intelektualna za co was wszystkich szczerze przepraszam.