Hej
Dzisiejszy post jest wynikiem dwóch niezależnych obserwacji poczynionych w odstępie dwóch dni przez dwie osoby — dokładniej zwierza i bardzo mądrego brata zwierza. Zacznijmy może od obserwacji mądrego brata zwierza — otóż stwierdził on że w świecie gier komputerowych mamy do czynienia z dość ciekawą sytuacją. O ile gry w grafice 2D starzeją się stosunkowo wolno (oczywiście widać piksele ale da się przejść nad tym do porządku dziennego gdyż są to gry wciąż niezwykle grywalne) o tyle gry 3D które swego czasu były osiągnięciem myśli technicznej (i sprzedawano je na tuzinach CD) starzeją się dużo szybciej i po bardzo krótkim czasie staję się nie tyle przestarzałe co kuriozalne — są bowiem pomnikiem czasów kiedy sam fakt że postać się rusza było już jakimś osiągnięciem. Zwierz który nie zna rozkoszy gry na komputerze (czego bardzo zazdrości z jednej strony i co błogosławi z drugiej bo aż strach pomyśleć co było by z wielką naukową karierą zwierza gdyby oprócz pokusy ciągłego oglądania filmów i seriali oraz czytania komiksów musiał walczyć jeszcze z potrzebą gry na komputerze) zaobserwował że podobnie rzecz się ma z filmowymi efektami specjalnymi — tam gdzie postawiono na metody tradycyjne (wspominany już wielokrotnie Lucas i jego modele ale też wszędzie tam gdzie mamy do czynienia z kukłami dymami i błyskawicami) efekty specjalne rażą tylko trochę o ile w ogóle (np. w Obcym wciąż boimy się czegoś co nie ma nic wspólnego z komputerową kreacją). Gorzej rzecz się ma z filmami w których widzimy wczesne efekty komputerowe — np. w Conanie Niszczycielu gdzie pojawiający się duch jest kuriozalny, razić też powoli zaczynają efekty z filmów dużo późniejszych — nie tak dawno zwierz zorientował się że efekt wtapiającego się w podłogę Terminatora w Dniu Sądu nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś z kolei w Titanicu (jeden film a tyle emocji) można rozpoznać sceny w których aktorów zastępują komputerowe ludziki i rozpoznać którą część statku zbudowano a którą dorobiono na komputerze. Pada tu oczywiście pytanie — czy tak już będzie zawsze? Tzn. czy za kilka lat będziemy oglądać Władcę Pierścieni śmiejąc się z nieporadności efektów specjalnych? A może w minionych dwóch dekadach byliśmy świadkami ponownego narodzenia się filmu (z efektami komputerowymi jako nieodłącznym elementem fabuły) co nieuchronnie skazało nas na okres przejściowy w którym możliwe były formy niedoskonałe i co za tym idzie śmieszne. Z jednej strony jestem bardzo ciekawa czy rzeczywiście owo szybkie starzenie się efektów specjalnych będzie stałym zjawiskiem. Osobiście zwierz ma wrażenie że doszliśmy już do poziomu kiedy wiarygodność tego co pokazuje się nam na ekranie jest dla ludzkiego oka tak duża że trudno byłoby pójść dalej. Jedyne co na razie szwankuje do zastępowanie ludzkich aktorów komputerowymi ale odnoszę dziwne wrażenie że niezależnie od złowróżbnych prognoz jeszcze długo się tego nie doczekamy. W końcu kto chciałby żyć w świecie po którym nie chodzą gwiazdy kina?