Tegoroczne nagrody Emmy okazały się najsłabiej oglądaną transmisją wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Telewizyjnej od lat. Trochę to nie dziwi – przez kilka lat Emmys udowodniły, że jeśli raz polubią serial to trudno im zmienić zdanie. W tym roku co prawda przyszykowały kilka zaskoczeń ale ostatecznie nie jeden widz mógł mieć wrażenie, że członkowie Akademii oglądają trochę inną telewizją niż on. Ja sama pozostaje w rozdarciu, pomiędzy poczuciem, że wieczór potoczył się po mojej myśli a konsternacją najważniejszym wyborem wieczoru.
Gra o Tron wygrała w kategorii najlepszy serial dramatyczny. Kilka lat temu to zwycięstwo byłoby oczywiste, ale w tym roku wydało się szczególnie nie na miejscu. Ostatni sezon serialu nie wzbudził takiego emocjonalnego poruszenia na jakiego mogli liczyć twórcy, a w przypadku wielu widzów wzbudził wątpliwość czy warto było poświęcać tyle lat na oglądanie kolejnych rozdziałów dziejów Westeros. Tym jednak co wydaje się tu bardziej istotne, to fakt, że w ostatnim sezonie serial po prostu nie był szczególnie wybitny. Mimo szumnych zapowiedzi, nie zaoferował żadnych wybitnych fabularnych rozwiązań a nawet pod względem produkcyjnym nie zachwycał tak jak kiedyś. Ostatecznie ósmy sezon był po prostu kolejną produkcją telewizyjną, która mogła się pochwalić większą niż zwykle oglądalnością. Choć rozumiem sentyment by nagrodzić serial nie tyle za ostatni sezon ale za cały telewizyjny fenomen jaki udało się stworzyć, to jednak nagrody, które będą trafiały do serialu tylko dlatego, że się właśnie skończył mają małe szanse na to by kiedykolwiek wyjść z sieci sentymentów i pożegnań. Gra o Tron nie była w żadnym wypadku najlepszym dramatycznym serialem poprzedniego roku. Nawet jeśli dla wielu widzów ósmy sezon to był dramat.
Co ciekawe ta sama Akademia która nie miała serca nie nagrodzić Gry o Tron zdecydowała, że nagrodzi w kategorii najlepszy serial komediowy Fleabag. Żeby było jasne, moim zdaniem Fleabag jest w swoim drugim sezonie najlepszą rzeczą jaka przydarzyła się telewizji w ostatnim roku. To serial dowcipny, radosny, smutny i przenikliwy. Ale w Stanach (gdzie serial jest dystrybuowany przez Amazon) raczej stawiano na zwycięstwo komediowej produkcji Veep, przez kilka sezonów absolutnego faworyta Akademii, która właśnie miała swój ostatni sezon. Jeśli w przypadku komedii głosujący mogli porzucić sentymenty to dlaczego nie wymagać tego od nich w przypadku produkcji dramatycznej. Czy nie byłoby śmiesznie gdyby wygrało np. Killing Eve i Phoebe Waller- Bridge mogłaby wyjechać z Los Angeles z workiem pełnym nagród za absolutnie wszystko (bo nie ma wątpliwości, że ten wieczór należał do niej a dopiero potem do wszystkich innych nagrodzonych, którzy mogli sobie wyobrażać, jak to jest mieć dwa nagradzane seriale w rywalizacji). Ostatecznie ta nagroda cieszy mnie najbardziej ze wszystkich, choć amerykanie pewnie są trochę sfrustrowani, że wieczór tak bardzo zdominowała produkcja BBC. Jedno to uznać wyższość brytyjskich aktorów, ale żeby uznać wyższość brytyjskiej telewizji i to w kategoriach innych niż „mini serial” – to jakiś krok ku nowemu.
W kategoriach aktorskich mieliśmy trochę miłych niespodzianek. Nagrodę za najlepszego aktora w serialu dramatycznym zdobył Billy Porter za wybitną rolę w Pose. Co ciekawe media podają że to pierwszy otwarcie homoseksualny aktor który został wyróżniony w tej kategorii. Aż trudno uwierzyć, że przyszło tyle czekać. No ale jeśli kogoś nagradzać to Billy Portera, aktora którego odkrycie, dla telewizji ( i czerwonych dywanów!) wprowadziło sporo jakże wyczekiwanego zamętu, blasku i ekstrawagancji. Inna sprawa, to doskonale pokazuje jak ważne jest by przy tworzeniu produkcji pracowali ludzie z otwartymi głowami szukający talentów wszędzie. Gdyby nie Ryan Murphy i jego zdolność wyłuskiwania ludzi, których wszyscy już dawno powinniśmy uwielbiać, nie byłoby tej nagrody. Równie zaskoczona swoją wygraną była Jodie Comer, którą nagrodzono za głową rolę w Killing Eve. Osobiście cieszy mnie ta nagroda, bo Comer gra postać niesłychanie magnetyczną, niepokojącą ale przede wszystkim inną i oryginalną. Choć trudno zestawić jej chimeryczną zabójczynie na zlecenie z tą dziewczyną ze sceny która z silnym Liverpoolskim akcentem przepraszała rodziców że nie zaprosiła ich do Stanów ale nie spodziewała się że wygra.
Za role drugoplanowe w serialu dramatycznym przyznano nagrody z dwóch różnych krańców „spodziewalności”. Z jednej strony Akademia doceniła Petera Dinklage, za rolę w „Grze o Tron” chyba pragnąc dać wyraz swojej ogólnej, niesłabnącej miłości do postaci Tyriona. Ponownie, przy całej mojej sympatii do doskonałego Petera Dinklage, jego występ w ósmym sezonie nie był szczególnie wybitny, choć głównie dlatego, że dostał on marny scenariusz do zagrania, taki który z najinteligentniejszej postaci w produkcji, robi postać która ma takie momenty autentycznego zamroczenia, chyba tylko po to by serial kręcił się dalej. Natomiast chyba największym zaskoczeniem było wyróżnienie dla Julii Garner za serial Ozark – aktorka w drodze po nagrodę pokonała aż cztery aktorki z Gry o Tron. Zresztą chyba nikt nie był bardziej zaskoczony niż ona sama. Zresztą Ozark dostarczył jeszcze jednej wielkiej niespodzianki wieczoru. Otóż Jason Bateman, aktor występujący w Ozark w głównej roli, wygrał Emmy za reżyserię serialu dramatycznego (za jeden z wyreżyserowanych w serialu odcinków). Pokonał ty, samym trzy odcinki Gry o Tron. Kiedy spojrzy się na wideo z uroczystości chyba nikt nie jest tym bardziej zaskoczony niż sam Bateman. Z kolei trochę boczkiem, trochę bez robienia wielkiego hałasu, „Sukcesja” zgarnęła nagrodę za najlepszy scenariusz serialu dramatycznego. Założę się że za rok kiedy będą oceniali seriale dramatyczne już bez Gry o Tron „Sukcesja” znajdzie się w licznym gronie faworytów po najważniejsze wyróżnienie sezonu.
Uśmiech zawitał na mojej twarzy gdy okazało się, że nagrody za role drugoplanowe w serialach komediowych dostała aktorska para (nie na ekranie) z Marvelous Mrs. Maisel. Pierwsze odcinki sezonu zdecydowanie należą do Tony Shalhouba i nie ukrywam, że moim zdaniem to jest pod pewnymi względami jego najlepsza telewizyjna rola. I tak wiem, że grał Monka, ale dopiero tu może pokazać pełnię swojego talentu (balansując między postacią bardzo śmieszną, a w sumie trochę tragiczną). Za rolę kobiecą nagrodę dostała Alex Borstein – która rzeczywiście jest sercem tej produkcji. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić by jej rolę mogła zagrać jakakolwiek inna aktorka. Zresztą oboje wpływają na to, że Marvelous Mrs. Maisel jest produkcją którą się tak fenomenalnie ogląda. To jednak jest typowy przykład produkcji która byłaby niezła gdyby opierała się na tym co się dzieje na pierwszym planie, ale właśnie dobrze napisany drugi plan daje jej tego ostatecznego kopa ponad przeciętność.
Kolejne nagrody wieczoru – za reżyserię i scenariusz znów powędrowały do Fleabag – co istotne – do odcinka pierwszego. Osobiście zupełnie się nie dziwię, że Phoebe Waller-Bridge mogła się cieszyć nagrodą za ten odcinek bo jednak to jest tak naprawdę mała sztuka teatralna (co jest też wymagające z punktu widzenia reżysera). Cała rodzina siedzi przy kolacji przy stole, w restauracji – nie tylko ten odcinek przypomina co się stało w poprzednim sezonie, i jak układają się relacje pomiędzy bliskimi (zwłaszcza siostrami) ale także buduje podstawę po to co zobaczymy dalej. Jednocześnie Phoebe Waller-Bridge napisała odcinek w którym pojawia się wątek poronienia i jest to odcinek zabawny. Ogólnie przyznam szczerze, że gdyby drugi sezon miał tylko ten pierwszy odcinek to i tak można byłoby go uznać za lepszy od większości rzeczy jakie można obejrzeć w telewizji. Podejrzewam, że już gdzieś tam na uczelniach filmowych są dzieciaki, które rozkładają go na części pierwsze.
Jak Phoebe było za mało nagród na jeden wieczór to może sobie do worka dorzucić też tą za pierwszoplanową rolę kobiecą w serialu komediowym. Pokonała tu Julię Louis-Dreyfus, która za swoją rolę w Veep wygrywała ilekroć nadarzała się ku temu okazja. Była faworytką przed rozdaniem nagród ale wygląda na to, że Akademia zakochała się we wszystkich talentach Phoebe Waller-Bridge na raz. Zresztą jej przemowa, o tym że to wszystko zaczęło się jako przedstawienie- monodram na festiwalu w Edynburgu w 2014 roku, pokazuje jak niesamowite są drogi w świecie teatru, filmu i telewizji. Choć zapewne gdyby nie jej fenomenalny talent to niekoniecznie udałoby się dosięgnąć gwiazd. Z drugiej strony być może Amerykanie mogliby się nauczyć od Brytyjczyków szukania wielkich talentów w świecie teatru – bo one tam naprawdę są, trzeba tylko otworzyć te możliwości kreatywnych przepływów. Nagrodę za najlepszą rolę męską w komedii drugi raz z rzędu dostał Bill Hader za rolę w serialu Barry. Akurat wczoraj skończyłam oglądać pierwszy sezon i jestem pod wrażeniem tej roli – gdzieś pomiędzy absurdalnym humorem a przygnębiającym serialem o niemożności ucieczki od tego co było. Na pewno napisze o tym serialu osobno ale nie mam żadnych wątpliwości że nagradzanie Hadera to dobry pomysł.
Wszystkie ważne wyróżnienia dla produkcji „limitowanej” czyli dla mini-serialu zdobył Czarnobyl. I to właściwie nie powinno dziwić. To było dość niesamowite jak dosłownie zaraz po ostatnich odcinkach Gry o Tron wszyscy zanurzyli się w świat Czarnobyla i przez chwilę żyli tragedią której przyczyny i przebieg znali. To był fenomenalny serial, o prawdzie i tym jakie znaczenie ma system w jakim żyjemy. Jednocześnie produkcja sprawiła, że sporo osób znów rozmawiało o energii atomowej – nawet jeśli wychodziły z pozycji strachu, to pojawiła się w ogóle możliwość rozmowy na temat który jest dość kluczowy dla naszej energetycznej przyszłości. Przede wszystkim jednak Czarnobyl to doskonale napisana i wyreżyserowana historia, która wciągnęła ludzi, którzy właśnie wyszli ze świata smoków i tronów.
Co jednak ciekawe Czarnobyl mimo nagród za reżyserię czy scenariusz nie dostał wyróżnień aktorskich. Te rozeszły się po bardzo wielu różnych produkcjach. Za najlepszą aktorkę w roli drugoplanowej uznano Patricię Arquette (The Act). Jestem zawsze pod wrażeniem jak bardzo świat rozrywki potrafi szybko przypomnieć sobie o aktorce – czasem wystarczy jedna nagroda by nagle znalazła się praca której wcześniej nie było. Aktorka wykorzystała swoje kilka minut na scenie, by powiedzieć parę słów o tym, że już najwyższy czas przestrzegać praw i dawać pracę osobom transseksualnym. Jednocześnie wspominała swoją zmarłą siostrę Alexis, która należała do tej społeczności, co dodało jej przemówieniu dodatkowego osobistego wydźwięku. Za rolę pierwszoplanową nagrodę dostała Michelle Williams (Fosse/Verdon), która z kolei wykorzystała ten moment by powiedzieć kilka słów o tym że równość płac opłaca się wszystkim i że wydanie pieniędzy na aktorkę służy między innymi po to by mogła grać i rozwijać się ze wsparciem swojego miejsca pracy a nie pomimo niego. Williams dostała równą płacę za swoją rolę w serialu, ale wcześniej stała się ofiarą dość głośnej sprawy kiedy podczas dokrętek do „Wszystkie pieniądze świata” zapłacono jej dużo mniej niż jej scenicznemu partnerowi.
Ważne, choć dużo swobodniejsze słowa padły ze sceny kiedy za nagrodę w serialu „When They See Us” dziękował Jharrel Jerome – młody aktor, który zagrał jednego z pięciu niesłusznie oskarżonych i skazanych za niepopełniony gwałt nastolatków, dziękował z mieszaniną radości i chyba pewnego zaskoczenia. Jednocześnie jednak czuć było, że ten moment należy się przede wszystkim siedzącym na widowni pięciu dojrzałym mężczyznom, którzy po latach spędzonych w więzieniu nie są już piątką skazańców ale piątką uniewinnionych. Był to moment pewnej radości, choć wciąż trudno nie słuchać o tej sprawie z poczuciem olbrzymiej niesprawiedliwości. Na tym tle cudowny Ben Whishaw dziękujący za nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego „A Very English Scandal” i przepraszający, że ma kaca, wydawał się takim leciutkim angielskim dodatkiem. Inna sprawa, że akurat Whishaw powinien dostawać za swoje role telewizyjne worki nagród bo rzeczywiście są jednymi z jego najlepszych.
Tegoroczne Emmys, całkiem mi się podobały. Oczywiście nagrodzenie Gry o Tron sprawiło, że wieczór skończył się pewną formą facepalmu ale reszta nagród prezentuje się bardzo porządnie. I dużo bliżej tego co rzeczywiście zaprzątało serca i umysły widzów w ostatnim roku. Jednocześnie bardzo spodobał mi się fakt, że głosy dochodzące ze sceny mówiły o różnych aspektach rzeczywistości, w których wciąż jest tyle do zrobienia. I ma rację Billy Porter podkreślając jak ważne jest działanie artystów w zmienianiu tego jak mówią, i myślą ludzie i jak wychodzą ze swoich banieczek. A jednocześnie – podoba mi się fakt, że był to też wieczór celebrowania niewielkiego brytyjskiego serialu o tym, że można się zakochać w seksownym księdzu i to niczego nikomu nie ułatwia. W każdym razie ja patrzę na te wyniki raczej zadowolona. Pytanie tyko kiedy Amerykanie się zorientują ile nagród dali Brytyjczykom. I czy nie będą chcieli ich z powrotem.
Ps: Wiem że podpisy pod zdjęciami są po angielsku – takie są w etykietach zdjęć kiedy pobiera się je z portalu dla prasy Emmys. Mogłaby próbować je zmienić na Polski, ale zostawiłam jak są by potem nie było problemu że coś naprawdę ważnego i kluczowego z opisu wykasowałam. Wybaczcie.