Hej
Jeśli pamiętacie najlepszy musical w historii West Side Story? Bohaterka śpiewa w nim ,, I’m so pretty and witty and gay” oczywiście nie jest to coming out bohaterki – to były dawne czasy kiedy gay oznaczało jeszcze po prostu radosny. Dziś piosenkę tę śpiewa się zamieniając gay na bright ( pierwsze słowo rymuje się z today drugie tonight). Współcześnie film bez wątku homoseksualnego to niemal film stracony – gdzie się człowiek nie obróci tam pojawia się bezpośrednia czy zakamuflowana aluzja do homoseksualizmu. Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem homofobką ale mam dość czegoś co nazywam kinem pozornie zaangażowanym. W takim kinie postać homoseksualisty zajmuje miejsce jakie kiedyś zajmował lojalny czarnoskóry – jego bohater nakreślony jest kilkoma grubymi kreskami ma zawsze te same cechy i stanowi tło dla naszego bohatera. Nie ma własnej osobowości ani podmiotowości, ma się pojawić jako towarzysz właściwego bohatera. Ten jest zazwyczaj biały i hetero.
Hollywood ma bowiem tylko dwa sposoby na homoseksualistów – pierwszy to podejmowanie tego wątku jako wielkiego problemu – powstają wtedy filmy okropnie zaangażowane w którym młodzi/ starzy ubodzy/bogaci wykształceni/prości homoseksualiści walczą o własną tożsamość , drugi typ filmów to taki w których gej jest ładnym wesołym dodatkiem który pomaga się ubrać głównej bohaterce i koniecznie ma gdzieś w szafie boa z piór. Sa jeszcze oczywiście biografie wielkich artystów – w filmach tych autorów nie obchodzi skąd bohater brał pomysły, inspiracje czy fascynacje – wszystko sprowadza się do tragicznego i koniecznie homoseksualnego romansu. Serio – ile takich filmów widzieliście – i ile razy zastanawialiście się czy to naprawdę możliwe by była to jedyna odpowiedź na pytanie – skąd brał się geniusz. W przypadku filmów o cierpieniach bohaterów gejów, zwykle na tych cierpieniach się kończy. Nie ma w tym życiu nic innego. To jeden wątek, który dominuje całą postać. Tak jakby nie mogła być czymś więcej. W przypadku historii biograficznych – tożsamość staje się jedynym kluczem do odczytania biografii. Ponownie – tak jakby nic więcej nie było. Orientacja wyjaśnia wszystko. Same te wątki nie są złe ale można odnieść wrażenie, że brak w tym głębi i zainteresowania – wszystko jest powierzchowne.
Czy są dobre filmy o homoseksualistach? Cóż pewnie tak – moim zdaniem dobre było Brokeback Mountain – i to nie dlatego że główni bohaterowie byli zakochanymi kowbojami ale dlatego że ten film w istocie wcale o homoseksualistach nie był. Ang Lee nakręcił po prostu melodramat o miłości niemożliwej – nie sięgając po różnice stanowe ani majątkowe tylko o dość kłopotliwy brak różnicy płci. Niemniej o mocy tego filmu stanowi to że tak naprawdę gdybyśmy zamienili głównych bohaterów na normalną parę którą dzieli cokolwiek innego dramat nie stracił by na mocy. I właśnie dlatego ten film jest dobry. Niemniej jednak czekam na czasy kiedy wątek homoseksualny przestanie być tylko dowodem na zaangażowanie filmu a stanie sie po prostu jednym z licznych rozwiązań scenariuszowych. Nie ma bowiem nic bardziej tolerancyjnego nad normalność