Hej
Zwierz udał się wczoraj na drugą część filmu Johnny English. Udał się na ną mimo, że znajomi niemal jednogłośnie stwierdzili, że nie ma to żadnego sensu, że pierwsza część była słaba, że trailer niczego dobrego nie zapowiada i że w sumie sama koncepcja szpiega nieudacznika to nie nowość więc w sumie z czego tu się będzie można śmiać.
Tymczasem zwierz uznał że musi przetestować pewną teorię. Otóż od pewnego czasu zwierz dostrzegł, że scenarzyści i producenci zaczęli się uczyć na własnych błędach. Błędach właśnie nie sukcesach. Tam gdzie film odniósł sukces sequel bywa niekiedy tylko nędznymi popłuczynami po początkowym pomyśle o tyle jeśli film który zapowiadał się nieźle wyszedł beznadziejnie to sequel może być dobrą okazją do poprawienia błędów.
I tak dzieje się w przypadku Johnnego Englisha. Sam pomysł by sparodiować niesłychanie poważne filmy o Agencie Jej Królewskiej Mości od samego początku wydawał się strzałem w dziesiątkę, podobnie jak obsadzenie w tej roli Rowana Atkinsona — człowieka który nie musi grać wystarczy tylko że stoi a widownia i tak się śmieje. Ale aby parodia była udana nie można przeszarżować. Zapomniano o tym w pierwszej części gdzie najsłabszym punktem produkcji była zupełnie absurdalna fabuła, bardzo daleka od typowych szpiegowskich przygód.
Nowy Johnny English już tego błędu nie popełnia — fabuła filmu jest prosta i skonstruowana ze znanych klisz kina szpiegowskiego — mamy więc tu nie udaną misję, agenta przywróconego do służby, tajny spisek w szeregach agencji wywiadowczej i w końcu planowany zamach na głowę państwa. Są też jak w porządnym filmie szpiegowskim pościgi po dachach, walka w ręcz, i próba dostania się do niezdobytej twierdzy, nie zabrakło też gadżetów i tajemniczego superzabójcy jak z Bonda. Co więcej wszystkie postacie poza głównym bohaterem są napisane z pełną powagą od nowej szefowej MI7 po piękną panią psycholog. Można w tym widzieć wpływ zarówno zmiany w ostatnich Bondach które były zdecydowanie poważniejsze jak i obserwację jaką można było poczynić po filmie Dorwać Smarta opartego właśnie na takim pomyśle ( choć Carellowi daleko do Atkinsona)
Dzięki takiemu zupełnie poważnemu i porządnemu tłu udaje się w końcu po nieudanej części pierwszej wydobyć cały komizm sytuacji w której Rowan Atkinson gra szpiega jej królewskiej mości. Scena w której goni za młodym sprawnym parkurowcem po dachach gdzie zamiast skakać i popisywać się tężyzną fizyczną wykorzystuje po prostu drabinę, windę czy drzwi ( podczas gdy jego przeciwnik nad wszystkim przeskakuje w bardzo efektowny sposób) jest jednym z dowcipniejszych komentarzy do nowej mody w filmach fabularnych by wszyscy skakali jak połączenie małpy z pasikonikiem. Zabawnych scen jest z resztą więcej w tym ostatnia która pozostawia widownię naprawdę płaczącą ze śmiechu ‑a to nie zdarza się w kinie często.
Są rzecz jasna w filmie chwyty tanie, dowcipy marne i dość wtórne ale jesteśmy w stanie scenarzystom wybaczyć — w końcu gdyby nie kilka dowcipów nawet nie wybrednych to miejscami można było by się złapać na tym że oglądamy po prostu dość wtórny film szpiegowski. Bo co warto zauważyć Johnny English nie jest jak w pierwszej części zupełnym kretynem ale po prostu agentem któremu wydaje się że jest zdecydowanie lepszym szpiegiem niż jest w rzeczywistości. Widać to zwłaszcza np. w scenie w której przepytując rosyjskiego podejrzanego za każdym razem przekręca jego nazwisko. Nie mniej w ostatecznym rozrachunku Johnny aż tak złym szpiegiem nie jest wręcz przeciwnie czasem zdarzają mu się przebłyski prawdziwej inteligencji. I chyba właśnie dlatego nawet można go polubić bo on nie jest idiotą jest tylko koszmarnie nie kompetentny.
Zwierz nie chce abyście odnieśli wrażenie że to najlepszy film dekady bo tak z całą pewnością nie jest. Jest jednak śmieszny, miejscami bardzo śmieszny, Rowan Atkinson gra co prawda dokładnie tą samą rolę którą wymyślił sobie już dawno temu ( zwierz ma raczej na myśli Czarną Żmiję niż Jasia Fasolę) ale ponieważ nikt inny nie potrafi jej grać tak dobrze jak on więc nikomu to nie przeszkadza. Poza tym w filmie ról wybitnych nie ma choć miło spojrzeć na Gilian Anderson która wyjątkowo dobrze opiera się upływowi czasu i przynajmniej zdaniem zwierza wygląda zdecydowanie lepiej niż w czasach kiedy szukała obcych.
Zwierz musi jeszcze dodać że właśnie uświadomił sobie, że jedną z przyjemniejszych rzeczy jaką zna jest siedzenie w kinie i śmianie się razem z całą widownią. Kiedy człowiek śmieje się sam jest miło, ale kiedy śmieje się razem z nim 50 czy nawet 100 innych osób to odnosi się uczucie że wszystko jest bardziej śmieszne i dowcipne. I choć to tylko złudzenie wynikające z naszych psychologicznych predyspozycji to jednak jest to bardzo miłe złudzenie
ps: Wszyscy ci którzy czekają na komentarz zwierza do rozdania Emmy będą musieli zajrzeć na drugiego bloga zwierza gdzie taki wpis się znajdzie. Jutro zaś w ramach równowagi pojawi się recenzja filmu ze zdecydowanie wyższej półki
ps2: Wszystkim zapominalskim zwierz przypomina że jutro najważniejszy dzień tej jesieni 19 września — początek nowego sezonu serialowego :)