Hej
Zwierz zapowiadał że po traumatycznych przeżyciach z Avatarem pójdzie na Sherlocka żeby się dobrze bawić. Oczywiście mówił to z lekkim niepokojem — Guy Ritchie to reżyser który nakręcił absolutnie genialny Przekręt ale też koszmarny Rejs w Nieznane więc w sumie mogłam dostać jeden z lepszych i jeden z gorszych filmów jaki widziałam. Na całe szczęście to co wyszło spod ręki byłego męża Madonny jest dowodem na to że jego artystyczny potencjał wyzwolił się wraz z rozwodem. Sherlock Holmes wpisuje się w nowy zwyczaj opowiadania historii bez zwracania uwagi na te jej wersje które już wcześniej opowiedziano — moim zdaniem to tegoroczny Star Trek filmów detektywistycznych. Podobnie jak w tamtym filmie wszelkie niedociągnięcia fabuły nadrabia genialna obsada i cudowne poczucie humoru (niemal każda rozmowa Holmesa z Watsonem jest przekomiczna). Zwierz musi stwierdzić że rola Downeya jest świetna — udało mu się zagrać osobę jednocześnie egoistyczną, uroczą, czarującą i błyskotliwą a co więcej mam wrażenie że bardzo wiele jest w tym Holmesie samego aktora — odegranie Holmesa tak by był interesujący (intrygujące jest to że nigdy nie jesteśmy w stanie powiedzieć ile on tak naprawdę wie ile udaje że wie a ile udaje mu się z odrobiną szczęścia) wydaje się trudne zwłaszcza w czasach kiedy co tydzień Hugh Laurie gra jednego z najlepszych Holmesów w historii;) Kiedy pierwszy raz usłyszałam że Watsona ma grać Jude Law byłam nieco zaniepokojona — uwielbiam Lawa bo jest śliczny jak obrazek ale jakoś nie mogłam go sobie wyobrazić w roli kogoś odpowiedzialnego — zwłaszcza że zazwyczaj gra jednak bawidamka — niemniej jednak muszę przyznać że jego Watson jest taki jak być powinien — żądny przygody a jednocześnie lekko znudzony egocentryzmem Sherlocka (zresztą ich kłótnie zwłaszcza o psa i ubrania są jednymi z lepszych elementów filmu) a do tego jeszcze w niektórych scenach wygląda przecudownie (no co film to sztuka wizualna!). Świetnie obsadzony jest też demoniczny lord Blackwood — to dokładnie taki zły jaki winien występować w każdym filmie — przystojny, gładki niebezpieczny ale do tego stopnia ciekawy byśmy mu choć trochę kibicowali.
Nie oznacza to jednak że film nie ma wad — Ritchie przerzucił tu wiele pomysłów ze swoich wcześniejszych filmów (szybkie cięcia scen czy głos zza kadru — którego to nawet dobrego pomysłu nie wykorzystał do końca) i niestety nie zawsze one pasują. Tzn. kiedy człowiek próbuje sobie po kolei przypomnieć przebieg filmu widzi że sceny nie łączą się w gładki sposób i często są niezwykle pocięte. Zresztą z punktu widzenia fabuły widać że scenarzyści słusznie uznali że gonienie króliczka jest zdecydowanie ciekawsze niż go złapanie. Sam finał może nie rozczarowuje ale w każdym razie przebiega gładko w przeciwieństwie do dochodzenia.
Moim drobnym zarzutem jest kwestia kobiet — moim zdaniem wprowadzenie postaci kobiecych jest w tym przypadku próbą odcięcia się od wszelkich homoseksualnych interpretacji związku Sherlocka z Watsonem i choć Irene Adler jest jedną z moich ulubionych postaci to jednak równie dobrze mogłoby jej nie być (a tak przy okazji to chyba pierwszy film od wieków w którym słyszę by ktoś wołał do bohaterki “kobieto” ;).
Niemniej jednak jestem pewna że kiedy tylko film wyjdzie na DVD to go kupię. I jestem pewna że gdybym miała wspólnika który odwróciłby uwagę ochrony zwinęłabym plakat przedstawiający Watsona z kina w którym byłam. I jestem pewna że jeśli nakręcą dwójkę to pójdę na kontynuację. I jestem absolutnie totalnie i niezaprzeczalnie pewna że ten film podobał mi się bardziej niż Avatar. No i jestem pewna że ten film jest dowodem na to że rozwód nie zawsze oznacza zło;)