Tą historię zwierz opowiadał wam na blogu wielokrotnie. Wieczór, marzec za oknem… cóż za oknem marzec czyli szaro i buro. Szary jest również kabel którym internet biegnie do laptopa zwierza. Kilkanaście minut decyzji i powstaje blog i pierwszy wpis. Dzień jak co dzień. A jednak raz na jakiś czas zwierz łapie się na tym, że to była najważniejsza decyzja jego jeszcze nie tak długiego życia. I znów uświadomił to sobie w ten weekend.
Czasem oglądamy filmy czy czytamy książki które pokazują nam ciekawe życie innych ludzi i jedyne co tłucze nam się po głowie to pytanie „Kto tak żyje”. Te wszystkie radosne singielki wypadające z przyjaciółkami na drinka w środku tygodnia, niewielkie walizki do których pakują się ludzie którzy mają czas na weekendowy wypad, długie godziny spędzone nad niedzielnym śniadaniem które zamienia się w brunch, lunch czy jak się teraz nazywa posiłek który je się w godzinie gdy jeszcze nie wypada zasiąść do obiadu. Te wszystkie słoneczne prześwietlone zdjęcia, radośni ludzie i życie które może niekoniecznie jest jakieś super wystawne ale można je określić jako dobre. Przyjemne. Ekscytujące dokładnie w takim stopniu jaki jest konieczny by nie nudzić się własną egzystencją na tych łez padole.
Zwierz właśnie wraca ze ślubu znajomej. W Gdańsku. Oczywiście spakował się do tej niewielkiej weekendowej walizki która prawie nic nie waży. Zameldował się w drogim hotelu bo wszak raz na jakiś czas można sobie pozwolić by mieszkać w tym samym miejscu gdzie odbywa się przyjęcie weselne. Wraz z przyjaciółką która zabrał na ślub wybawił się, wytańczył i wymienił dziesiątkami uwag i plotek. O trzeciej padł na łóżko zmęczony i zadowolony by następnego dnia w ciepłym świetle ostatniego prawdziwego dnia wakacji zjeść z młodymi małżonkami przyjemne śniadanie. Cały wypad – otoczony lekką mgiełką radości, przyjaźni i czystej zabawy nawet teraz kiedy zwierz pisze te słowa wydaje się nieco surrealistyczny. Ludzie nie są tak mili, przyjęcia weselne na których właściwie nikogo się nie zna nie są tak udane, a rano człowiek leczy dzikiego kaca zamiast wymieniać się ostatnimi ploteczkami nad kawą. Jednak to co w tej całej fatamorganie – która z dziwnych powodów stała się zwierzowią rzeczywistością jest najdziwniejsze, najbardziej intrygujące i trudne do ogarnięcia rozumiem, to fakt że wszystkiego by nie było (w życiu zwierza) gdyby nie tamta decyzja by założyć bloga.
Zwierz nie poznałby panny młodej, nie miałby kogo zabrać na weselne przyjęcie, pewnie w ogóle nie miałby pojęcia że gdzieś na drugim końcu Polski ktoś bierze ślub. A może wiedziałby, siedząc w swoim mieszkaniu w Warszawie i zastanawiając się jak w ogóle wygląda takie niesamowicie dalekie życie. I nie chodzi o to, że blogerzy żyją lepiej. Zwierz mniema że każdy z nas patrząc z perspektywy na swoje życie odkrywa że nie te decyzje które wydawały się ważne wpłynęły najbardziej na otaczającą go rzeczywistość. Mówi się nam, że niesłychanie ważne jest jaką szkołę wybierzmy, jakie studia, jakie istotne życiowe decyzje podejmiemy. Czy zdecydujemy się zostać w pracy czy odejść, zmienić mieszkanie czy nie, wyjechać do innego miasta. Zwierz nic tym decyzjom nie ujmuje. Wszak wszystkie w mniejszym lub większym stopniu kształtują to kim jesteśmy. Ale jednocześnie – co jest w życiu trochę straszne i bardzo fajne jednocześnie – za Chiny Ludowe nie jesteśmy w stanie przewiedzieć co naprawdę będzie najważniejsze. I może dobrze, zwierz tamtego marcowego dnia był gotowy założyć bloga. Ale nie jest pewien czy był gotowy na wszystkie skutki tego wydarzenia. Nawet te najbardziej cudowne.
Uświadomienie sobie jak wiele w życiu zależy od przypadków może być straszne. Gdzieś w połowie tańca rozglądamy się w około i rozumiemy, że wszystko mogło być inaczej. Wszyscy ci ludzie mogli sobie spokojnie prowadzić życie zupełnie nie świadomi naszej egzystencji. Nie byłoby w tym zresztą nic dziwnego. Wszak różni nas miejsce zamieszkania, wiek – nigdy nie spotkaliśmy się w żadnej klasie, na żadnym obozie sportowym, nie zapisano nas na żadnej liście. Jeśli się spotkaliśmy to zapewne przypadkiem – może kiedyś w dzieciństwie odwiedzając Gdańsk zwierz wpadł na ulicy na pannę młodą ale było to doświadczenie tak mało znaczące że nie zapadło to nikomu w pamięć. A może – co jest dużo bardziej prawdopodobne nasze poza internetowe ścieżki nigdy się nie przecięły. No i nagle teraz – dzięki kobiercowi kolejnych splotów przypadków, zwierz nie tylko tańczy na cudzym weselu, ale jego wrażliwe serduszko przepełnia autentyczna radość, że oto dwie osoby zawarły związek małżeński. Przedziwna to sprawa móc taki splot zdarzeń nazywać własnym życiem. I jak tu mieć poczucie, że się nad czymkolwiek panuje? Planuje? W ogóle cokolwiek się wie? Zwykle takie refleksje dopadają człowieka gdy zdarza się coś niedobrego, ale o ile mile złapać się na tej wszechmocy przypadku w chwili zadowolenia i radości. Los nie jest tylko okrutny – bywa też zaskakująco życzliwy.
Jaka będzie tego puenta? Zwierz nie powie wam nic szczególnie odkrywczego. Ważne decyzje nie są aż tak ważne jak się wydaje. Kierunek studiów okaże się tylko kierunkiem studiów, zmiana pracy – nowym sposobem pozyskiwania pieniędzy na życie, wyjazd z miasta, odmianą która choć interesująca nie zmieni tego jak wygląda nasza codzienność. Nieważne decyzje nie są tak błahe jak można przypuszczać. Blog założony z nudów, może okazać się początkiem kariery, spotkanie na kawie, początkiem prawdziwej przyjaźni, odpowiedź na zaczepkę w Internecie – może być wszystkim. Można planować swoje fajne życie, cudownych przyjaciół i śluby znajomych którym daje się 9/10 (10/10 to jednak tylko w rodzinach królewskich). A można któregoś dnia ocknąć się w pociągu relacji Gdańsk -Warszawa i odkryć, że to nic innego tylko nasze życie. Czego zwierz wam szczerze życzy i czemu zwierz w swoim przypadku naprawdę szczerze się dziwi.