Długo zastanawiałam się, czy powinnam iść na Alicję po drugiej stronie lustra. Zwierza nie zachęcały ani recenzje ani kontrowersje wokół grającego jedną z głównych ról Johnnego Deppa. Ostatecznie zwierz zdecydował się pójść do kina z sympatii dla aktorów w rolach drugoplanowych. I z czystej ciekawości czy da się jakoś uratować ducha Alicji, którego zdaniem zwierza ze świecą szukać w pierwszej odsłonie przygód bohaterki Lewisa Carolla.
Powiedzmy od razu. Nie udało się. Nowa Alicja to film może nieco mniej irytujący od pierwszej odsłony przygód bohaterki ale daleko mu do szaleństwa i lekkości jaka powinna towarzyszyć bohaterce. Twórcy najwyraźniej uznali, że nie ma co męczyć widza jakimiś nonsensami, zabawami językowymi i nie linearnością historii i zdecydowali się na opowieść niesłychanie sztampową. Oto nasza bohaterka wraca do świata po drugiej stronie lustra by dowiedzieć się, że Kapelusznik umiera z tęsknoty za swoją (ponoć zmarłą) rodziną i jedyne co może go ocalić to podróż w czasie. Czas jest tu niezbyt sympatycznym aroganckim typem który naszej młodej bohaterce pomagać nie chce, więc będzie ona na własną rękę musiała zdobyć odpowiednią maszynę i dosłownie wręcz ścigać się z czasem przez wydarzenia z przeszłości. Brzmi nawet ciekawie ale jak możecie się spodziewać film poruszający nie jest, głównie dlatego, że z racji na familijny wymiar opowieści zakończenie zna się na początku a twórcy raczej nie robią nic takiego by nas przekonać że być może tym razem historia nie skończy się idealnie.
Nowa historia Alicji wygląda jak opowieść przy której tworzeniu przede wszystkim zabrakło wyobraźni
Jednak paradoksalnie większym problemem filmu jest… Tim Burton. Tak moi drodzy całej produkcji ciążą bohaterowie z poprzedniej ekranizacji (choć trudno to uznać za ekranizację raczej za wariację na temat) i odtwarzający ich aktorzy. Burton w poprzednim filmie wyniósł Kapelusznika do roli najważniejszej postaci męskiej i teraz film kręci się wokół niego, choć Depp nie ma w tej roli nic ciekawego do zaoferowania i jest w sumie nudny. Helena Bonham Carter jest w filmie karykaturalna i męcząca a Ann Hathaway która w pierwszej odsłonie historii wydawała się ciekawa (w swojej roli Białej Królowej na haju) tu jakby zapomniała jaki jest klucz do tej roli i tylko dziwnie macha rękami. Wszystkie postacie które już się pojawiły – ciążą historii, która staje się odrobinę lepsza dopiero wtedy kiedy pojawia się bohater napisany (i obsadzony) specjalnie do tego filmu czyli Czas. Sacha Baron Cohen jest rzeczywiście bardzo dobry w swojej roli, twórcy scenariusza musieli chyba znaleźć wszystkie wyrażenia z „czasem” w roli głównej w słowniku by wpleść je do paradoksalnych rozmów z bohaterem. On i cała jego drużyna sekund może niekoniecznie pasują do świata Carolla ale są zdecydowanie lepiej napisani i zagrani niż reszta.
Niezależnie od skandalu wokół Deppa postać Kapelusznika ciąży opowieści zamiast czynić ją bardziej interesującą
Zwierz musi powiedzieć, że nie do końca rozumie producentów filmu. Wyłożenie pieniędzy na kontynuację Alicji nie mogło być trudnym posunięciem. Pierwszy film zarobił jakieś bajońskie sumy, więc chęć nakręcenie kontynuacji musiała się pojawić. Zwłaszcza, że nie da się ukryć – rzeczywiście w prozie Carolla pozostało sporo niewykorzystanych pomysłów. Tym co zwierza dziwi jest to, jak bardzo nie udało się wyczuć co tak naprawdę przyciągnęło widzów do kina. Wbrew pozorom nie była to koniecznie obsada – kiedy Alicja wchodziła do kin już mówiło się że współpraca Burton/Depp/Bonham Carter zaczyna się widzom nieco nudzić. Tym czym Alicja wygrała była jej stylistyka i to że film był rzeczywiście nieco inny od większości produkcji (inny nie znaczy udany), w pewien sposób nieprzewidywalny. Żadna z tych cech nie pojawia się w nowej Alicji. Aktorzy, o czym zwierz już wspomniał, wyglądają na nieco znudzonych swoimi rolami. Pomysły realizatorskie miejscami są niezłe ale w większości przypadków brakuje im jakiegoś indywidualnego rysu. To raczej próba „kręcenia Burtonem” niż jakiegoś indywidualnego podejścia. Nowe miejsca, które się nam pokazuje są ładne, ale nie ma w nich nic nowatorskiego. Raczej wyobrażanie sobie jak zrobiłby to ktoś o zupełnie innej wrażliwości. Na koniec sam film niczym nie jest w stanie zaskoczyć – ani fabułą, ani bohaterami ani relacjami pomiędzy nimi. Zresztą w ogóle relacje pozostają głównie na papierze. Alicja zaręcza wszystkim że Kapelusznik jest jej najlepszym przyjacielem ale właściwie tego na ekranie nie widać. Co jest ciekawe, bo rzeczywiście w filmie Burtona między Alicją a Kapelusznikiem była chemia i to nawet – dość romantyczna (co nie pasowało do historii).
Ann Hathaway jakby zapomniała co właściwie gra i postanowiła zastąpić swoją ciekawą kreację z pierwszego filmu dziwnymi gestami.
Druga odsłona Alicji miała szansę poprawić wady części pierwszej. Wziąć więcej z opowieści Lewisa, być może dodać do całej historii jakiś mroczniejszy element, wyrwać całość z okowów kina familijnego (które jest chyba najbardziej morderczym dla ciekawych fabuł gatunkiem, zwłaszcza w rękach Disneya. Mowa tu o Disneyu aktorskim. I zwierz wie, że są wyjątki.) Tymczasem zwierz miał wrażenie, że je resztki z pańskiego stołu, na dodatek podane w formie zapiekanki gdzie trafiły też składniki wrzucane zupełnie przypadkowo. Rzadko zdarza się by oglądając film człowiek tak bardzo widział że prace nad scenariuszem musiały długo trwać a niektóre pomysły zostały zmienione czy pominięte. Tu zwierz miał wrażenie, że scenariusz musiał być co najmniej kilkakrotnie poprawiany. Co z niego zostało, nie jest szczególnie ciekawe ani nowe. Zanim zaczną się napisy końcowe człowiek trochę zapomni już co oglądał a w głowie pozostanie jedynie motyw muzyczny. Tylko, że ten wzięto po prostu z pierwszej Alicji.
Zwierz jest zły o to jak potraktowano Czerwoną Królową. Taki klasyczny sposób robienia psychopatki z ofiary. Przy czym zwierz ma dość wizji że jak nikt cię nie kocha jest się psychopatą
W sumie najciekawsze w nowym filmie jest to co widzimy na drugim planie. A tam odbywa się rzecz niesamowita. Oto w naprawdę niewielkiej rólce króla występuje Richard Armitage. Zwierz się tak go nie spodziewał, że poznał go po głosie. Potem kiedy bohaterka na krótko ląduje w szpitalu psychiatrycznym (taka scena która zdaje się być pozostałością zupełnie innego scenariusza) do pokoju wchodzi… Andrew Scott z miną Morirarty’ego i bardzo podobną rolą. Zwierz naprawdę zastanawia się co ci aktorzy robią na planie filmu. Czyżby naprawdę Hollywood nie miło do zaoferowania gwieździe Hobbita więcej niż tylko rólkę na trzecim planie? Czyżby Andrew Scott pojawiał się z zaskoczenia na różnych planach filmowych tylko po to by przez chwilę grać szaleńca? Nawet nie proszony? Może obaj błąkają się w okolicach planów filmowych w nadziei że ktoś ich zatrudni do filmu bez Cumberbatcha. W każdym razie ich obecność i brak znaczenia dla fabuły jest wielce zaskakująca i każe się zastanawiać czy przypadkiem nie miał to być zupełnie inny film. Inna sprawa, że już przeglądając zdjęcia promocyjne zwierz znalazł takie które nawiązują do kadrów których w filmie po prostu nie ma.
Rzeczywiście najlepszą postacią w filmie jest Czas.
Zwierz musi przyznać, że niewiele się po nowej Alicji spodziewał. To co w filmie najbardziej zasmuciło to fakt, że wyraźnie powstał bez żadnego pomysłu – co w przypadku historii takiej jak opowieść o Alicji brzmi chyba jeszcze bardziej przygnębiająco. Zwierz byłby gotowy nawet wybaczyć słabszy scenariusz gdyby produkcja miała własny głos w sprawach estetycznych, ale nawet tu film sprawia wrażenie słabszego i zużytego. Trudno orzec kto spodziewał się zarobić na takiej produkcji naprawdę dużo, ale musiała być to osoba o bardzo niskiej opinii o wymaganiach widzów. Jasne zwierz nie jest naiwny – doskonale zdaje sobie sprawę, że Disney nie jest pierwszą firmą która podejmie ryzyko przy wypuszczaniu filmów. Ale jednocześnie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że widzowie zdecydowanie lepiej reagują na produkcje które mają jakiś swój własny głos niż na odgrzewane kotlety. Dodatkowo patrząc ile pieniędzy włożono w promocję zwierz – nie pierwszy już raz- nie może się nadziwić że nikt – jeszcze w fazie prac nad scenariuszem nie krzyknął „król jest nagi”.
Film nie jest brzydki, ale brakuje mu własnego estetycznego głosu
Co ciekawe pod scenariuszem podpisana jest Linda Woolverton – autorka scenariuszy do pierwszej Alicji i do Maleficent. Jak powszechnie w Internecie wiadomo, zwierz nie przepada za Maleficent ale może się zgodzić że przynajmniej było to trochę coś innego. Zwierzowi może się nie podobać kierunek zmiany opowieści, ale przynajmniej oferował o jakąś zmianę w stosunku do tego co zwykle widzi się na ekranie. W przypadku pierwszej Alicji było w sumie podobnie, Zwierzowi nie podobał się kierunek przerobienia historii ale przynajmniej film był nieco inny. W drugiej Alicji nic innego nie ma, morały jakie wynikają z historii są nie tylko banalne ale też – przynajmniej zdaniem zwierza niekoniecznie dobrze rozłożone – większość bohaterów nie wydaje się w najmniejszym stopniu sympatyczna (Kapelusznik śmieje się z wielkiej głowy Czerwonej Królowej, Biała Królowa okazuje się przedkładać kłamstwo nad pozycję siostry, Czerwona Królowa jest karykaturalnie zła mimo, że teoretycznie ma być nieco tragiczna, rodzina kapelusznika kocha go tak ukrycie, że równie dobrze mogłaby go nie kochać, a Alicja właściwie myśli tylko o sobie i ma gdzieś nie tylko własną rodzinę ale też wszystkich innych ludzi). Nawet feministyczny przekaz – dość mocny w pierwszej Alicji tu pojawia się gdzieś na marginesie jakby dopisano dwa zdania na kolanie – i choć słuszny to w całej historii nie ma szansy wybrzmieć. Bardziej wybrzmiewa stwierdzenie, że ma się obowiązki wobec rodziny bo tą ma się tylko jedną. Takie morały dobrze brzmią w filmach ale zwierz z wiekiem ma coraz większe wątpliwości czy na pewno należy zakładać że taki przekaz dobrze robi młodym ludziom na Sali kinowej. Zwłaszcza że doświadczenie uczy, że są rodziny od których czasem trzeba uciec.
Żal trochę Mii Wasikowskiej która nie za bardzo ma co grać
Zwierz mógłby się dłużej zastanawiać nad fabułą Alicji i np. nad tym czy powiedzenie przepraszam wiele lat po tym jak właściwie zrujnowało się komuś życie na pewno wystarczy by uznać wszystkie nasze działania za niebyłe i czy osoba zła zawsze musi być przekonana że jest nie kochana. Bo wtedy jakoś blisko nam do stwierdzenia że jeśli ma się poczucie osamotnienia to o krok do bycia czarnym charakterem Ale zwierzowi się nie chce. Alicja to taki film, z którym można byłoby się kłócić czy dyskutować ale chyba lepiej zapomnieć. Zwierz wierzy że na słabszy niż przewidywano wynik finansowy produkcji wpłynął skandal związany z rozwodem Johnnego Deppa. Ale jednocześnie zwierz ma wrażenie, że jednak wcale nie jest tak, że ludzie pójdą na wszystko. Pierwsza Alicja przyciągnęła do kin wielu fanów serii i Burtona. Wielu też zniechęciła. Druga nie zaoferowała nic ciekawego. I okazuje się, że jednak chyba więcej można zarobić na pomyśle niż na jego słabej kopii. No kto by pomyślał.
Ps: Zwierz przyzna szczerze, że w przypadku osób które bojkotują filmy ze względu na zachowanie aktorów nie ma jednoznacznej opinii. Każdy ma prawo postępować jak mu dusza nakazuje. Zwierz ma jednak zawsze pewne opory które wynikają z faktu, że film to praca zbiorowa i co Mia Wasikowska zwierzowi zawiniła by bojkotować także jej projekt. Ale przyzna wam zwierz że z pewną satysfakcją przyglądał się bardzo słabej i koszmarnie zmanierowanej grze Deppa który – co dopiero teraz zwierz dostrzegł w pełnej krasie, przez ostatnie sześć lat niesamowicie się postarzał.