Home Film Nie idźcie tym tropem czyli „Wredne igraszki”

Nie idźcie tym tropem czyli „Wredne igraszki”

autor Zwierz
Nie idźcie tym tropem czyli „Wredne igraszki”

Na film „wredne igraszki” trafiłam zupełnie przypadkowo na Amazon Prime Video, kiedy szukałam czegoś lekkiego do obejrzenia. I rzeczywiście „Wredne Igraszki” filmem lekkim były, ale stanowiły też idealny przykład na to jak sprowadzenie całej narracji do jednego kulturowego tropu potrafi przynosić więcej rozczarowań niż zadowolenia. Bo tropy mogą w narracji występować ale nie mogą jej całkowicie zastąpić.

 

Tu od razu zaznaczę, że nie trudno się zorientować, że film jest ekranizacją książki. Wynika to z jego dość rwanego tempa, które dużo bardziej przypomina odwzorowywanie literackiej fabuły, gdzie autor czy autorka, tworzą wiele mniejszych punktów kulminacyjnych, by prowadzić czytelnika od rozdziału do rozdziału. W filmie tych podziałów tak jasno nie ma, choć mogłabym obstawiać, która scena była w którym rozdziale – bo właśnie taka rwana struktura (której film nie umie ugładzić) trochę zdradza książkowe pochodzenie historii. Książki nie czytałam, więc nie oceniam wierności, choć mam dziwne przeczucie, że sporo może się zgadzać.

 

Wróćmy jednak do samej opowieści. To historia „enemies- to lovers”. Czyli od wrogów do zakochanych. Popularny w popkulturze trop, który ma nas przekonywać, że od niechęci do miłości tylko krok a może nawet kroku pół. W filmie mamy do czynienia z dwójką pracowników wydawnictwa, zupełnie od siebie różnych (rzecz jasna), którzy dzielą pokój. Ona jest romantyczna, trochę bałaganiarska i kocha smerfy i dobrą literaturę, on uporządkowany, skoncentrowany i skupiony na wydawaniu biografii sportowców. Z konieczności dzielą w pracy pokój i co jasne bardzo się nienawidzą. A do pogłębienia tego uczucia ma ich skłaniać fakt, że muszą startować po to samo stanowisko co czyni ich jeszcze na dodatek rywalami.

 

Jak widzicie fabuła nie dodaje nic do znanego tropu, wręcz przeciwnie – wszystko jest tu oparte o prostą realizację konwencji. Jeśli dwie osoby na siebie krzyczą czy są wobec siebie nieprzyjemne to oczywiście musi to dla każdej postronnej osoby brzmieć jak flirt. Jeśli ktoś powie „nienawidzę cię” to staje się jasne, że za pięć minut będzie obsypywać drugą osobę pocałunkami. Jeśli wydaje się że uczucie zaczyna kiełkować, to szybko trzeba to skontrować jakimś niebyt fajnym zachowaniem w miejscu pracy – tak by było jasne, że wiele się musi wydarzyć by ta dwójka mogła być razem. Jednocześnie od samego początku jest dla widza oczywiste, że bohaterowie zejść się muszą, bo jest to wpisane w trop, z którego istnienia zdają sobie sprawę wszyscy – od twórców po widzów.

 

Skoro wszystko jest tak zaplanowane i przemyślane, to co może pójść nie tak. Poza porzuceniem wątku pisania fan fiction o smerfach nawiązującego do „Anny Kareniny” po jednej fascynującej scenie? Wiele. Przede wszystkim – tak ułożona narracja nie opiera się na tym co możemy zaobserwować w zachowaniach bohaterów, ale ciągle informuje nas o ich uczuciach, właściwie nie pozwala nam poznać konfliktu, tylko dostajemy informacje – jest konflikt. Same postaci nie istnieją jako niezależne byty – są potrzebne w takim stopniu w jakim wypełniają schemat. Nie mają właściwie swojej racji i opowieści, poza elementami, które prowadzą je albo do tego, że są w sytuacji konfliktu, albo zgody. Znaczy to, że nie ma tu właściwie historii, jest odhaczanie kolejnych elementów znanego tropu.

 

Co to oznacza dla widza? Przede wszystkim – pod względem emocjonalnym produkcja pozostanie na poziomie – plus minus Hallmarku, może z większą ilością nawiązań do seksu. Pomiędzy bohaterami nie ma za wielkiej chemii, ale też dlatego, że każda scena między nimi jest tylko elementem rozpisanego wcześniej na drobne fragmenty literackiego tropu. Nic co się między nimi dzieje nie jest naturalne, nie wychodzi z konieczności opowiedzenia ciekawej historii o ciekawych ludziach. Stąd poczucie pewnej sztuczności. Tak oglądamy rzeczy, które w wielu filmach wzbudziłby w nas ciepłe uczucia czy szybsze bicie serca, ale tu trochę pozostaje to puste. Chcieliście tego, to macie – mówi jakiś niemal mechaniczny głos nieco cynicznego redaktora, przygotowującego plany wydawnicze na kolejny rok. Bo to jest w pewnym stopniu opowieść cynicznie zaplanowana, nie mająca w sobie żadnej przestrzeni na to by zaskoczyć widza, zaproponować mu coś innego, powiedzieć „Wiem, czego chcesz, ale to będzie ciekawsze”.

 

 

Widzicie literackich tropów nie da się odtworzyć w jakiejś niemal laboratoryjnej próżni, nie da się wyabstrahować ich tak by stały się osobnymi bytami, po które czytelnik może sięgnąć bez zawracania sobie głowy wszystkim co na około. Właśnie na tym polega literatura – tropy, postaci, wątki, schematy, zatopione są niczym owady w bursztynie. Są cudowne, póki mają swoją złotą otoczkę. Nawet jeśli ów owad w bursztynie jest dla nas najpiękniejszy na świecie, to gdy wyciągniemy go z tego co na około rozpadnie się nam w dłoniach. Stąd, żeby dostać coś naprawdę dobrego i ciekawego – trzeba coś dodać. Jeśli wyrzucicie z „Dumy i uprzedzenia” – cały wątek dziedziczenia domu, siostry, która ucieka, relacji rodzinnych, klasowych, wszystko co wiemy o przyjaźni sióstr Bennet, o śmiesznym panu Collinsie itp. To nie zostanie nam najlepszy wątek na świecie. Zostaną nam jacyś ludzie, którzy kilka razy byli dla siebie nie mili, a potem zmienili zdanie. W tej otoczce tworzy się świat, który nas wciąga, fascynuje i podpowiada – chodzi o coś więcej.

 

Nie ma nic złego w umiłowaniu jakichś literackich tropów – sama mam kilka które bardzo lubię. Ale kiedy opowieść sprowadza się tylko do nich, staje się raczej podobna do katalogu tagów na AO3 a nie do czegoś co może nas naprawdę poruszyć. Jeśli bohaterowie mają się namiętnie pocałować w windzie, to trzeba ich tak stworzyć, dać im taki świat, tak ich w tej windzie umieścić – by ten pocałunek coś znaczył. Jeśli po prostu się to odhaczy – wtedy zostajemy z czymś co teoretycznie ma budzić emocje, ale w istocie wychodzi płasko. Bo żeby pocałunek w windzie zadziałał musimy czuć napięcie – a ono bierze się nie tyle z deklaracji scenarzysty czy pisarza, ale z dobrze poprowadzonej narracji. Czy łatwo to osiągnąć? Oj nie, stąd tak kochamy ten wątek – bo kiedy pojawia się w literaturze i jest dobrze poprowadzony budzi dreszcz ekscytacji. Ale kiedy wyjmiemy go z dobrej literatury czy filmu to zostaje nam tylko swoisty przegląd tropów, schematów i scen – bez tego ducha, który czyni to wszystko wartym świeczki.

 

 

„Wredne igraszki” są pod tym względem doskonałym przykładem na to, jak należy uważać, czego sobie życzmy. Historia dwójki, która rywalizuje a potem się w sobie zakochuje, jest klasycznym tropem w popkulturze – zwłaszcza w komedii romantycznej. Ale zwykle udawało się to właśnie tam, gdzie, dostawaliśmy coś jeszcze – jakiś poważniejszy konflikt, próbę dotarcia do esencji sporu i konfliktu, albo chociażby dobrze napisane postaci drugoplanowe. Chyba najlepiej to o czym pisze egzemplifikują komedie romantyczne z Katherine Hepburn i Spencerem Tracy. Niby idealnie zgodne ze schematem, ale zwykle wzbogacone o takie elementy, które tą prywatną wojnę bohaterów rozszerzały na cały otaczający ich świat. Tymczasem „Wredne Igraszki” brzmią jakby ktoś chciał stworzyć taką opowieść, która na pewno się spodoba – stawiając na pierwszym planie nie swoich bohaterów czy ich historię, ale odbiorcę. Co zawsze prowadzi do ciekawego zjawiska. Pragnąc zaspokoić wszystkie potrzeby nie zaspokaja się żadnej. Bo to COŚ za czym ganiamy od produkcji do produkcji zwykle nie jest łatwe do sformalizowania, opisania, wskazania palcem – nie można tego do historii po prostu włożyć, musi z niej organicznie wynikać. Można dorzucać coraz to kolejne sceny, schematy czy tropy, ale ostatecznie – wyjdzie nam cienkusz.

 

No dobrze a co z tymi, którym film się spodobał? Nie dziwi mnie, że tacy się mogą znaleźć – ostatecznie nawet słabe filmy mają swoich admiratorów. Ja też czasem spędzam czas oglądając filmy o rywalizujących producentach oliwy i nie powiem – nie jest mi z tego powodu przykro. Co nie zmienia faktu, że uważam tą historię za doskonały przykład tego jak nie można pewnych rzeczy sprowadzić do takich najprostszych elementów. Że aby film zaiskrzył trzeba czegoś więcej. Nie ukrywam – czasem to kwestia obsady, czasem dodania jakiejś drobnej przeszkody, czasem – ciekawszej przestrzeni owego sporu przeradzającego się w miłość. Ale musi być to coś – we „Wrednych igraszkach” nawet nie ma przestrzeni na coś więcej. Jest plan, schemat, sceny do ogrania. I choć film wypełnia jeden z ukochanych tropów twórców i widzów, to nie przynosi spodziewanej satysfakcji. Może trzeba było poświęcić więcej czasu na fan fiction o Smerfach. To było coś oryginalnego.

0 komentarz
5

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online