Hej
Zwierz rzadko się do czegoś przyznaje tak jednoznacznie jak do swojej miłości do musicali. Zwierz kocha je absolutnie bezwarunkowo i chyba jest to właściwe jego słabej płci — zwierz dostrzegł już dawno jakąś pancerną otoczkę jaka chroni większość mężczyzn przed uwielbieniem dla musicali. Zwierz nie rozumie tego mechanizmu ale podejrzewa że coś jednak musi być w tej estetyce do zniechęca większość ( nie należy zbytnio generalizować) mężczyzn. Nie jest to jednak przedmiot dzisiejszych rozważań zwierza zwłaszcza że obawia się on że gdyby zaczął się nad tym zastanawiać mógłby dojść do jakichś koszmarnie niepoprawnych politycznie wniosków.
Tak więc jak zwierz pisał kocha musicale bardziej niż jakikolwiek inny gatunek filmowy ( co nie znaczy że każdy musical z automatu jest jego ulubionym)Niestety w ostatnich latach zwierz zaobserwował dość niepokojące zjawisko w swoim absolutnie ukochanym gatunku ( zwierz zaobserwował je co prawda dopiero w ramach refleksji nad książką o Historii Amerykańskiego Musicalu Filmowego — która to dała mu tak porządną wiedzę do której może się teraz odwołać). Otóż zjawiskiem które zaobserwował zwierz w ostatnich latach ( dajmy na to dekadzie z kawałkiem) jest zatrudnianie do musicalu aktorów którzy nie umieją aż tak dobrze śpiewać. Kiedyś kiedy chciano zrobić musical z Audrey Hepburn czy zekranizować West Side Story rozwiązanie było proste — zatrudniamy kogo chcemy zaś głos pod nich podkłada ktoś mniej ładny czy mniej popularny ale za to posiadający odpowiednią skalę głosu. Oczywiście dziś takie zjawisko jest nie do pomyślenia i plasuje się gdzieś w kategorii oszustwa. W związku z tym producenci musicali musieli stanąć przed wyborem — czy zatrudnić aktorów potrafiących śpiewać czy takich którzy śpiewać co prawda dobrze nie potrafią ale za to mają znaną twarz czy nazwisko. Zwierz nie powinien się aż tak strasznie dziwić że stanęło na tym drugim. I tak oto musical w pewien sposób stał się własną parodią jeśli nie gatunkiem który sam siebie ujął w nawias. Przy całej mojej sympatii dla całej obsady Sweeney Todda prawie wszyscy śpiewający aktorzy mają za słabe głosy by sprostać swoim trudnym rolom, w nagradzanym Chicago Rene Zellweger i Richard Gere śpiewają poprawie a jednak nie tak dobrze jak przyzywczaili nas odtwórcy tych ról na scenie. Podobnie zwierz nigdy nie zrozumie czemu kazano się Gerardowi Butlerowi nauczyć śpiewać ( co nawet nieźle mu wychodzi) zamiast wziąść kogoś doświadczonego do zaśpiewania roli Upiora. Zwierz nawet nie wspomni jakie wrażenie pozostawia na widzu śpiewający Bond w Mamma Mii! bo jest to przeżycie z gatunku traumatycznych. Zwierz bardzo nie lubi pokazywać palcem ale odnosi dziwne wrażenie że ten trend zaczął nikt inny jak Woody Allen który bezczelnie nakręcił Wszyscy Mówią Kocham cię! w którym każdy śpiewał jak umiał. Problem jednak polega na tym że Allen miał do tego prawo kręcąc musical o znerwicowanej żydowskiej rodzinie i nawet nie udając że robi coś więcej niż bawi się gatunkiem. Gorzej że tą modę przejęli ci którzy kręcą musicale już zupełnie na poważnie lub adaptują hity z Broadwayu. Co więcej nie chodzi nawet o brak aktorów którzy umieją śpiewać — jak już kiedyś zwierz pisał jest ich w Hollywood całe mnóstwo — problem polega na tym że grają we wszystkich rodzajach filmów od dramatów po filmy o superbohaterach ale rzadko w nich śpiewają ( no chyba że emigrowali z Broadwayu do Glee to wtedy śpiewają ilekroć mają okazję i nawet częściej). Dla zwierza to zjawisko jest niezwykle wręcz symptomatyczne z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze jasno pokazuje że dziś najważniejsza jest twarz — i to właśnie tym aktorom których znamy i lubimy za to jak wyglądają ( i grają) jesteśmy w stanie wybaczyć że nie potrafią śpiewać nawet w tych filmach w których powinni. Druga rzecz to że ciekawy mechanizm. Podkładanie głosu uznano za mało uczciwe bo utalentowani a nie fotogeniczni ludzie pozostawali w cieniu piękniejszych choć mniej utalentowanych. Jednak odkrycie i potępienie tego mechanizmu doprowadziło nie do angażowania do filmów ludzi zgodnie z ich talentami tylko rezygnację z pięknego głosu mało fotogenicznych ludzi. Po raz kolejny zwierz nie jest zdziwiony bo przecież zna zasady jakie rządzą popkulturą. Ale trochę szkoda że dziś idąc na musical trzeba po części przyjąć że nie będą dobrze śpiewać. Nie wiem jak wy ale ja jestem się w stanie przekonać do każdego bohatera byle by naprawdę dobrze śpiewał. I tak gatunek który powinien polegać przede wszystkim na dobrym śpiewaniu staje się gatunkiem w którym nie można się spodziewać że usłyszy się naprawdę dobre wykonania piosenek. Czy tylko ja widzę w tym jakieś elementy paranoi??
ps: Zwierz obiecał swemu młodszemu bratu wpis na temat zawsze aktualny czyli — czy da się trafić bohatera filmowego lub też tajemnica kuloodpornego podkoszulka. Ale to dopiero jutro.