Hej
Zacznijmy od tego, że dziś nie będzie popkulturalnie. Zwierz czasem (mniej więcej raz w miesiącu) budzi się z przekonaniem, ze chce napisać o czymś zupełnie innym. Wpisy za nim chodzą aż w końcu zwierz daje za wgraną. Tyle tłumaczeń, bo zwierz dowiedział, się że jako bloger nie powinien się tłumaczyć. Więc proszę o to nowy świeżutki wpis. Zwierz się nie tłumaczy a na końcu rozwiązuje konkurs. Co więcej rozwiązanie konkursu jest wplecione w tematykę wpisu. Taki ze zwierza mistrz. A i wpis w pierwszej osobie.
Siedzę sobie w wannie i przeglądam czasopismo GQ z okładki spogląda na mnie Cumberbatch a ja próbuję między kolejnymi reklamami męskich swetrów znaleźć te kilka stron tekstu, które zwykle są zaskakująco ciekawe jak na to, że służą jedynie jako pretekst by zareklamować rzeczy na które stać niewielu a pożąda ich wielu. W końcu po długich poszukiwaniach trafiam na stronę gdzie wypowiada się obsada filmu Riot Club (produkcja na podstawie popularnej sztuki o elitarnym i zepsutym klubie dla młodych i bogatych studentów Oxfordu). Czytam ich wypowiedzi ale moją uwagę przyciąga co innego. Obsada albo w moim wieku albo młodsza. Łapię się na tym, że powoli dochodzę do chwili kiedy aktorzy nie są już o te kilka, kilkanaście lat starsi. Bywają nawet sporo młodsi jak śliczny Douglas Booth nagrodzony ostatnio za swój nienaganny styl ubierania się. Przypominam sobie nagle jak jeszcze chodząc do szkoły wyobrażałam sobie, że w tym momencie swojego życia, w którym jestem będę już mniej więcej ustawiona. Będę miała nie tyle pracę co wybrany zawód, pensję która będzie taka dorosła i w ogóle już coś się wydarzy. Bo przecież wszyscy żyjemy trochę w przekonaniu, że coś w naszym życiu się wydarzy. Tymczasem co raz młodsi ludzie uśmiechają się do mnie z kart kolejnych filmowych czasopism a ja nawet nie zbliżyłam się do tego wielkiego „coś” które przecież już powinno się zdarzyć.
Jednocześnie nadal przerzucając reklamy luksusowych zegarków, kapci i apartamentów (reklamy miłe sercu bo wszystkie produkty wzbogacone o zdjęcie jakiegoś przystojnego mężczyzny) przypominam sobie moment kiedy uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie nigdy nie będę bogata. Doskonale pamiętam jak mijając budowę nowego bloku w mojej okolicy (sporo się w mojej okolicy buduje) zrozumiałam że raczej nigdy nie zamieszkam w jednym z właśnie powstających apartamentów. Więcej nigdy nie będzie mnie na taki stać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że aby taki zakupić trzeba wziąć kredyt i prawie nikogo nie stać z miejsca ale byłam też zupełnie szczerze gotowa przyznać przed sobą że odpowiedniego kredytu pewnie też mi nikt nie da. Ot po prostu kilka razy skręciłam w życiu nie tam gdzie prowadziła droga do wysokich zarobków. Co pewnie was zaskoczy, zupełnie mnie ta myśl nie zasmuciła. Wiem to brzmi trochę nierealnie ale świadomość, że jest mało prawdopodobne (wciąż mogą się przydarzyć losy na loterii, spadki czy zauroczeni milionerzy czy nagłe podwyżki w dziedzinie którą zajmuje się na co dzień) bym kiedykolwiek była bogata wydała mi się po prostu faktem. Ani mnie nie zasmucił ani też nie popchnął do działania. Poczułam się trochę jak wtedy kiedy mając 13 lat dowiedziałam się że nie mówi się batelnia tylko patelnia. Ot przydatny fakt na temat świata. Przy czym wiecie skoro raczej się nigdy nie będzie bogatym to można dużo wcześniej zacząć się cieszyć z wysokości zarobków.
Idąc dalej i czytając kolejne nieliczne artykuły poświęcone zwycięzcom nagród w różnych kategoriach złapałam się na tym, że zaczęłam myśleć o sukcesie. Kiedyś czytając kolorowe magazyny miałam wrażenie, że widzę ludzi którzy osiągnęli sukces, który być może czeka też na mnie. Ostatnio zdarzyło mi się rozmawiać ze znajomą która pytała mnie jak to się stało. Starała się, pracowała, miała pomysły. Wszystkie obowiązkowe punkty programu zaliczone a sukces nie przychodzi. Dlaczego? Trudno znaleźć odpowiedź. Albo też zaskakująco łatwo. Sukces nie jest przecież ostatnim punktem na długiej liście kroków. Ceni się go bo samo spełnienie wszystkich warunków niczego nie gwarantuje. Potrzebne są jeszcze te wszystkie czynniki których nie można uwzględnić – dlatego robiąc dokładnie to samo niektórzy odnoszą sukces inni zaś zazdrośnie mogą się przyglądać cudzemu powodzeniu. W przypadku znajomej zwierza brak sukcesu wydaje się niesprawiedliwy. Wszak ktoś powinien dostrzec, że jest od innych nie tylko ciekawsza, ale po prostu lepsza. Do tego wszystkiego – gdyby przyjąć zupełnie inną perspektywę mogłaby też być obiektem zazdrości nie jednej znanej mi osoby. Ale wciąż nie było tego jednego wymarzonego sukcesu na tym jednym z licznych życiowych pól gdzie można coś wygrać lub przegrać. Przyglądając się mojej zdolnej, sympatycznej, dodatkowo jeszcze ładnej znajomej doszłam do kolejnego z tych prostych wniosków. Sukces jakoś nigdy mi nie pasował.
Widzicie od niedawna blog który czytacie cieszy się co raz większym powodzeniem. W ciągu ostatnich trzech miesięcy liczba odwiedzających wzrosła średnio o 5 tys. miesięcznie. To naprawdę sporo – dokładniej o jedną szóstą ( i już wiecie ilu mam użytkowników). Czy wiem dlaczego tak się stało? Powiem szczerze – nie mam zielonego pojęcia. Nie piszę częściej, nie piszę lepiej, nie jest to element żadnej ustalonej z góry strategii. Nadal siedzę w środku nocy w moim małym mieszkaniu i spoglądając na kawałek nieba wystający zza rzędu komiksów (właściwie to nieba nie widać bo jak wspomniałam jest środek nocy) piszę wpisy. Ponoć ludzie zastanawiają się czy mam strategię marketingową, czy piszę bloga w sposób przemyślany, czy stawiam sobie jak wielu piszących i w ogóle działających ludzi jakieś cele. Otóż nie – moje życie jest radośnie bezcelowe – jedyne deadliny jakich się trzymam dotyczą terminów napisania artykułów. A to też tylko dlatego, że jeśli coś się odda do redakcji nie trzeba o tym więcej myśleć. Kiedy ktoś mnie spyta gdzie widzę siebie za pięć lat to mogę snuć wielką wizję ale nie mam zielonego pojęcia. Nie jest to ani cnota ani wada. Po prostu – nie mam zielonego pojęcia. Wyznaczanie sobie celów sporo osób uważa za dobry pomysł by nie popaść w marazm by ciągle coś w życiu robić. Być może rzeczywiście tak jest. Nie przeczę, wszak jak głosi mądrość ludowa ludzie są różni, ale nigdy nie widziałam przyjemność w wyznaczaniu sobie jakichkolwiek celów do osiągnięcia. Nawet pod górkę nie za bardzo chce mi się iść. Czy to znaczy, że nic nie robię? Robię, ale na pewno nie realizuje kolejnych celów. Z tej prostej przyczyny, że ich nie ma. Jasne czasem zdarza mi się myśleć że fajnie byłoby dostać jakąś niesamowitą propozycję współpracy i pojechać na drugi koniec świata. Ale mniej więcej to jest szczyt mojego planowania. Zresztą czy jeśli wyznaczyłabym sobie cele to naprawdę prawdopodobieństwo że jakieś zdarzenie zajdzie byłoby większe? Znam ludzi którzy awansowali na wymarzone stanowisko z powodu czystego splotu wydarzeń.
Możecie powiedzieć, że łatwo mi pisać skoro tak właściwie mogłabym spokojnie uznać się za osobę sukcesu. Oczywiście mając dwadzieścia osiem lat nadal nie mam zielonego pojęcia kim tak naprawdę jestem (ostatnio zostałam nazwana dziennikarką co wzbudziło moją lekką konsternację bo to przede wszystkim brzmi jak nazwa zawodu) i jak już ustaliliśmy bogaci będą inni ale na szczycie regału kurzy się sześciokilowy kawał szkła za Bloga roku, statystyki jak już się dowiedzieliśmy rosną a i na upartego możecie kupić kilka książek, czasopism czy innych from słowa drukowanego gdzie znajdziecie moje teksty. Ba! Nawet od czasu do czasu ktoś może poinformować mnie, że usłyszał mój głos w radio i raz zdarzyło się zwierzowi, że ktoś podszedł do niego tak po prostu na ulicy zrobić sobie zdjęcie. Gdybym miała jakieś cele do zrealizowania to pewnie byłabym już gdzieś w połowie listy. Problem jednak w tym, że sukces zależy od percepcji. Dla wielu napisanie czegokolwiek co ukazało się drukiem jest osiągnięcie, no ale tak wyszło, że wśród ludzi których znam i z którymi chcąc nie chcąc jestem spokrewniona (cześć wazon) to raczej codzienność. Wszystkie pozostałe profity z bloga są bardzo sympatyczne ale gdzież tam zwierzowi do elity. Zresztą i tak nad wszystkim unosi się chmura tymczasowości bo wszak jesteśmy tylko częścią mody która przemija. Pod tym względem fakt, że Maja zaprojektowała mi koszulkę jest osiągnięciem dużo większym. Nikomu w rodzinie zwierza Maja nie projektowała koszulki. Jeszcze. Ale nie chodzi nawet o to jak postrzegamy sukces. Prawdę powiedziawszy nawet biorąc pod uwagę wszelkie imponujące osiągnięcia zwierza (możecie sobie przy imponujące wstawić cudzysłów) nie jest to dokładnie definicja człowieka sukcesu. Nawet chyba nie blogera sukcesu bo wszak wszyscy wiemy, że można więcej, szybciej i dalej.
Kwestia w tym, że zwierzowi to nie przeszkadza. Co więcej ma wrażenie że wielu osobom nie przeszkadza. Nie wiem czy to nasza kultura, czy może potrzeba jakiegoś życiowego celu (skoro sami sobie jesteśmy sterem żeglarzem okrętem) ale sukces stał się czymś do czego albo mamy dążyć, albo jak mówią mądrzy – cieszyć się drogą na szczyt. Tymczasem moim zdaniem można w ogóle sobie darować całe to ciągłe wspinanie się. Oczywiście można chcieć do czegoś w życiu dojść – tytułu naukowego, pieniędzy, rodziny. Tylko wszyscy doskonale wiemy, że przecież jutro też jest dzień. To trochę jak wejściem Polski do Unii Europejskiej. Wielki sukces całego narodu ale tamtego roku 3 maja padał deszcz. Jakby się człowiek nie starał zawsze coś. Nie znaczy to, że uważam iż w życiu nic nie trzeba robić. Oczywiście że trzeba bądź co bądź zawsze fajnie wyciągnąć rękę po trochę więcej. Ale o ile przyjemniej robić to bez sprecyzowanego planu bez oczu wpatrzonych w jasny cel. Znacie to uczucie kiedy ktoś mówi wam że schudliście a wy porzuciliście dietę sześć godzin po jej rozpoczęciu (na widok pizzy). To jest zdecydowanie fajniejsze uczucie niż gdy ktoś mówi wam że strasznie schudliście podczas kiedy z waszych zaplanowanych 10 kilo zrzuciliście tylko osiem. Taka darmowa radość od życia. Do tego dużo trudniej być zawiedzionym, a dużo łatwiej przekonać się, że może więcej frajdy sprawi nam coś zupełnie innego niż myśleliśmy (jak cudownie było odkryć że kariera naukowa o której myślałam od dzieciństwa nie jest dla mnie i że ku mojemu zaskoczeniu mogę się w życiu zajmować czymś innym). I właśnie trochę tak jest kiedy idzie się przed siebie bez tych ustalonych punktów. Więcej czytelników? Cudownie. Tyle samo? Nic się nie stało. Przy czym jestem głęboko przekonana, że gdyby liczba czytelników zmniejszyła się do czterech (ja, wazon, pies i mama) to jednak nie stałabym nie przejmując się niczym. Można zmusić się do myślenia i działania nie mając żadnej wizji tego gdzie to tak właściwie ma prowadzić. Czy staram się przez to mniej? Nie wydaje mi się. Przy czym nie można wykluczyć że wszystko jest tak naprawdę kwestią języka. Wszyscy pójdziemy posłuchać jaki jest przepis na sukces, przepisu na czucie się całkiem nieźle z samym sobą (poza poniedziałkami rano) nie brzmią tak zachęcająco.
Trudno uznać, że kilka refleksji z nad magazynu z modą męską (paradoks – dużo ciekawszego dla kobiet z racji przystojnych panów reklamujących absolutnie wszystko) za obowiązujące wszystkich zasady. Więcej – możemy uznać, że nic co ktokolwiek napisze o swoim osobistym podejściu do życia nie przekłada się na cudze doświadczenie. Dlatego mimo mentorskiego tonu nie przychodzę nikogo pouczać, nawet nie nakłaniać i nawracać. Być może należycie po prostu do ludzi podobnych do mnie którzy uważają, że dużo fajniejsze od rozkminiania jak odnieść sukces i to najlepiej szybko i we wszystkich dziedzinach życia, jest po prostu porzucenie całej koncepcji sukcesu. I tak w końcu okazuje się, że jakaś sfera życia idzie nam lepiej niż inna i że jednak nie jesteśmy najgorsi na świecie. Kiedy ktoś mnie pyta jak odnieść sukces blogując nie mam zielonego pojęcia. Ja tylko pisze a jakieś rzeczy się zdarzają. Czasem można poczuć jak nagle robi się fajnie, pojawiają się propozycje czy nowe możliwości. Ale im więcej w tym zaskoczenia jakiejś niespodzianki od życia tym łatwiej się tym cieszyć. Przynajmniej mnie – na co dzień moi czytelnicy nie istniejecie. To czy słuchacie czy nie jest jednocześnie ważne i zupełnie bez znaczenia. Nawet jeśli byłyby was setki tysięcy rano trzeba zwlec się z łóżka, nakarmić świnki i iść do pracy. Sukces i brak sukcesu w jednym doskonale pozwalają dać sobie ze wszystkim co z góry wyznaczone jako cel spokój. Tak sobie pomyślałam ze być może w świecie gdzie tajemnica jak osiągnąć sukces sprzeda każdą książkę mało kto mówi głośno, że jak sobie darujecie bycie zwycięzcą to jeszcze nie znaczy, że czeka na was upadek, bezradność i zmarnowane życie. Przy czym ponownie nie jestem zdania, że celem ma być „brak celu” raczej z niepokojem patrzę jak wszystko – nawet tak cudownie nienadzorowane jak blogowanie – ostatecznie trafia do ramek gdzie pod koniec jest sukces. Jeśli go nie ma nie ma sensu się męczyć. Zawsze myślę wtedy o czasach kiedy trenowałam karate. Chodziłam na zajęcia dla czystej przyjemności. Jeździłam na obozy startowałam w zawodach (sterta medali nadal jest w domu). Kiedy trener zasugerował, że jestem na etapie kiedy powinnam przychodzić trzy razy w tygodniu na trening, porzuciłam ćwiczenia (nie z dnia na dzień wcześniej złamałam sobie palec). Nigdy nie zależało mi na byciu najlepszym istniejącym karateką, więcej nie zależało mi na tym by osiągnąć szczyt możliwości. Doskonale bawiłam się po prostu ćwicząc, władałam w to całe serce ale naprawdę nie chciałam osiągnąć sukcesu. Okazało się, że trudno dla takiej postawy znaleźć miejsce. Nawet jeśli tak naprawdę nie robiłam nic złego czy krzywdzącego. Samo startowanie w zawodach, zdobywanie kolejnych pasów (och jaki był stres przed egzaminami) mnie naprawdę bawiło. Nie siedziałam bezczynnie. Tylko nie chciałam być najlepsza, ani nawet bardzo dobra. Ot chciałam sobie poćwiczyć.
Jestem absolutnie przekonana, że nie wpadłam na nic nowego. Mam też dziwne wrażenie, że przyjęty przeze mnie system jest dość powszechny, choć być może nieuświadomiony. Sporo osób żyje mając gdzieś z tył głowy jedynie listę rzeczy które byłoby miło gdyby im się przydarzyły. Ale jak się nie przydarzą to nic się nie stanie. Ja zaś jestem przekonana, że im mniej postawimy sobie w życiu zadań których możemy nie spełnić tym większe prawdopodobieństwo, że nie będziemy się do końca życia zadręczać tym, że kimś nie zostaliśmy, czegoś nie zarobiliśmy czy nasza rodzina nie wygląda tak jak powinna. Gdybym pisała by osiągnąć sukces to już byłby najwyższy czas zacząć się martwić. Pisząc by pisać mam doskonałą okazję cieszyć się dziwnymi rzeczami jakie zdarzają się po drodze. Wszyscy ciągle mówią, że trzeba od siebie wymagać. Ale czy serio wierzymy, że bez lśniącego medalu jaśniejącego gdzieś przed nami rozleniwimy się zupełnie. Zwierz pisze codziennie nie dlatego, że chce mieć setki tysięcy czytelników. Zwierz pisze codziennie bo tak ustalił. Nadal nie wiedząc gdzie dotrze. Jedyną rzeczą której naprawdę warto od siebie wymagać to zachowywanie się w porządku wobec innych ludzi. Ale to z kolei ten rodzaj wymagań które niewiele mają z sukcesem wspólnego (chyba że za sukces uznamy, ze w ogóle przyszło nam do głowy postawić sobie te a nie inne wymogi). Dobra będę kończyć bo odnoszę wrażenie, że część z was dochodzi właśnie do wniosku, że macie spore szczęście że zwierz pisze głównie o kulturze. I nie przejmujcie się kochani, zwierz jutro wróci z nowym popkulturalnym tekstem zanim znów go coś obudzi i nie będzie dawało spać. Wtedy będziecie musieli przeżyć trochę czasu z moim wewnętrznym Paulo Coelho. Jakoś przeżyjcie raz na jakiś czas. Ewentualnie nigdy nie dawajcie zwierzowi do ręki męskich czasopism o modzie. Mieszają mu w głowie w najdziwniejszy sposób.
Natomiast po całej tej gadce że nie ma co spodziewać się sukcesu trzeba wybrać zwycięzcę koszulkowego konkursu. Chce wam powiedzieć, że nie było łatwo. Najchętniej rzucałabym w was hurtowo koszulkami krzycząc „Pisałam zwierza zanim to było modne”. No ale jakieś imiona zwycięzców trzeba było wybrać. I tak koszulki dostają
Monika L – spodobało mi się nie tylko imię Alfred (super pasuje) ale też uzasadnienie
Aga Kp – uśmiałam się przy tym komentarzu setnie, muszę poprosić Maję by narysowała przecinkowi, przecinek.
Obie zwyciężczynie są proszone o to żeby przesłały Mai na maila kingdomofgeek@gmail.com wszystkie informacje odnośnie koszulek (rozmiary itp.) pisząc jednocześnie że wygrałyście je u zwierza. Maja będzie już wiedziała o co chodzi. Wszystkim którzy nie wygrali zwierz przypomina, że do północy możecie jeszcze zwierzową koszulkę zamówić – oczywiście jeśli macie taki kaprys.
Ps: Jutro będzie jak najbardziej popkulturalnie to jednorazowy wypadek przy pracy
ps2: Zwierz nie wie czy jutro ale na pewno w weekend czekajcie na nowy tekst na onecie (do profilu zwierza możecie przejść przez banner na stronie głównej bloga)