To nie jest wpis o talencie. Zaznaczmy to na początku by nie było wątpliwości. Talent, zdolności, predyspozycje, boska iskra, dotknięcie muzy – niezależnie od tego jak chcecie to nazwać nie będą przedmiotem naszych dzisiejszych rozważań. Dziś będzie o klasach, uprzywilejowaniu i czesnym. I o tym jak talent nie ma z tym nic wspólnego.
Fakty są następujące. W ostatnich latach sporą sławę i uznanie międzynarodowe zdobyli brytyjscy aktorzy – o dobrym pochodzeniu i jeszcze lepszym wykształceniu. Eddie Redmayne który uroczo cieszył się z Oscara, występuje na zdjęciach razem z księciem Williamem z którym uczęszczał razem do Eton. W tej samej szkole uczył się tez Tom Hiddleston, który potem udał się do Oxfordu by w końcu trafić do RADA. Z kolei Benedict Cumberbatch uczęszczał do słynnego i piekielnie drogiego Harrow. Kilka tygodni temu czytał zaś wiesz na pogrzebie swojego dalekiego kuzyna. Ryszarda III. A to tylko początek zdecydowanie dłużej listy dobrze urodzonych, dobrze wykształconych brytyjskich aktorów. Listy która w ostatnich latach (dyskusja trwa plus minus od 2012 roku a przynajmniej od tylu lat można ją śledzić w mediach) narobiła sporo zamieszania. Co raz częściej bowiem podnoszą się głosy że trzeba coś z tą inwazją „chłopców” po prywatnych szkołach coś zrobić.
W samym wykształceniu nie byłoby nic złego gdyby nie wiązała się z nim jedna kluczowa sprawa. Pieniądze. Te zaś stały się w ostatnich latach kluczem do aktorskiej kariery. Jeśli nie ma się rodziców, którzy pomogą zapłacić za dobre wykształcenie, oraz pomogą utrzymać się do chwili wielkiego aktorskiego przełomu – można zapomnieć o wielkiej karierze. Zjawisko to stało się na tyle wyraźne, że w tej sprawie wypowiedziała się masa brytyjskich aktorów. Judi Dench zapewniała w wywiadzie że niemal codziennie dostaje listy od zdesperowanych studentów proszących ją o pomoc w ukończeniu studiów (jak zwierz rozumie chodzi o pomoc w zdobyciu funduszy). Helen Mirren jasno stwierdziła, że bez bogatych rodziców nie ma się dziś szans zostać aktorem. Z kolei Julie Walters stwierdziła, że w obecnych czasach pewnie nie miałaby szansy skończyć szkoły aktorskiej – nie pochodziła z zamożnej rodziny i mogła je ukończyć tylko dzięki stypendium. Podobnie wypowiadał się na ten temat Brian Cox. Nie tak dawno temu dwa słowa dorzucali David Morrisey i Christopher Eccleston – obaj zauważając, że aktorom z klasy robotniczej jest trudno nie tylko zdobyć wykształcenie ale utrzymać się na rynku. Zwłaszcza Eccleston krytycznie wypowiadał się o środowisku aktorskim, które staje się zbyt jednorodne, oraz o twórcach o klasie robotniczej czy średniej zapominających. A taka jednorodność środowiska prowadzi do jednorodności kultury w której pewne problemy po prostu się nie pojawią.
Co prawda RADA (Royal Academy of Dramatic Arts) pytana o to ilu studentów pochodzi z rodzin o niższych dochodach podaje że jest ich ok 36% zaś ponad połowa studentów dostaje jakiś rodzaj dofinansowania (dla niezorientowanych studia na RADA wahają się od 9 do 10 tys. funtów za rok) ale nie jest to takie proste. Nie chodzi bowiem o problem z samymi szkołami aktorskimi. Jeśli weźmiemy pod uwagę że Eton ma nie tyle scenę, co scenę z profesjonalnym technicznym zapleczem (osobami odpowiedzialnymi za dekoracje, kostiumy czy makijaż) to nie trudno nam dostrzec, że uczniowie z dobrych szkół mają na wstępie ułatwiony start do zawodu. Zwłaszcza w przypadku gdy w szkołach państwowych – jak wszędzie – tnie się publiczne wydatki na kulturę. Do tego oczywiście dochodzi – wspomniane wcześniej utrzymywanie się w oczekiwaniu na przełom. Rob James-Collier (ten który gra Thomasa w Downton Abbey) sam nie należący do wyższej klasy, powtarza za chórem starszych aktorów – jeśli nie ma się kogoś kto będzie na łożył na aktora w okresie oczekiwania na przełom, to jest spora szansa że w końcu porzuci się zawód.
Dyskusja o pochodzeniu popularnych aktorów zawędrowała tak daleko że minister sztuki w gabinecie cieni – Chris Bryant stwierdził niedawno publicznie, że jest coś bardzo niepokojącego, że sukces odnoszą aktorzy tacy jak Eddie Redmayne czy piosenkarze jak James Blunt (który ukończył Harrow). Oczywiście zaraz potem dodał, że obu szanuje jako twórców, ale dobre urodzenie zbyt często gwarantuje sukces. Zwłaszcza, że – co zauważają już wszyscy – brakuje nie tylko aktorów z klasy niższej i średniej ale i dramatopisarzy. Brytyjska kultura popularna czy telewizyjna (choć teatr też się liczy) cierpi na brak twórców dobrego kina społecznego. Jasne produkcje brytyjskie podejmują tematy społeczne ale pozostaje pytanie jak krajobraz będzie wyglądał za dwadzieścia lat – i czy znajdzie się wśród nowych dramatopisarzy i twórców ktoś kto będzie umiał spojrzeć na klasę robotniczą czy nawet średnią z pełnym zrozumieniem. Do tego dochodzi jeszcze jak zwykle kwestia reprezentacji bo nie ukrywajmy – symbolem aktora o dobrym pochodzeniu i doskonałym wykształceniu zawsze będzie biały mężczyzna, z genealogią sięgającą czasów kiedy Normanowie byli na wyspach nowością.
Co ciekawe tu problem klasowy się nie kończy. Istnieje bowiem druga strona medalu. Odłóżmy na razie na bok wściekłego Jamesa Blunta który stwierdził, że Bryant czepia się go wyłącznie ze względu na niechęć do ludzi dobrze urodzonych i zazdrość. Spójrzmy natomiast na Cumberbatcha. Spore poruszenie wywołało swego czasu stwierdzenie aktora, który oświadczył, że ma dość bycia obsadzanym w rolach dobrze urodzonych bohaterów. Jak sam stwierdził – istnieje pewne założenie odnośnie jego pochodzenia społecznego, które przekłada się na proponowane mu role. Tymczasem rzeczywiście, jeśli odłożymy na bok Harrow (za które zapłacili dziadkowie aktora) to Cumberbatch miał ułatwione wejście do zawodu głownie dlatego, ze jego rodzice są aktorami. To jest rzecz jasna przywilej ale bardziej zawodowy niż klasowy. Tzn. syn rzeźnika też ma łatwiejszy dostęp do pewnych kręgów rzeźnickiej elity niż ktoś kto chciałby wejść z zewnątrz. Jest to uprzywilejowanie (sam zwierz jest w taki mniej więcej sposób uprzywilejowany w świecie naukowym) ale nie koniecznie oznacza z automatu przynależność do klasy wyższej. Przede wszystkim jednak Cumberbactch nie jest aż tak „posh” jak wygląda. W Anglii można być zdecydowanie lepiej urodzonym, mieć więcej odziedziczonych pieniędzy i lepsze koneksje. Aktor co prawda może mieć zdjęcie z królową, ale naprawdę nie pochodzi z tych samych kręgów społecznych. Choć narzekanie aktora (popularnego) na to, że dostaje role wyłącznie dobrze urodzonych bohaterów może denerwować (aktor Freddie Fox słusznie zauważył, że niezależnie od narzekań Benedict radzi sobie całkiem nieźle), to jednak nie trudno zrozumieć, że przywiązanie do podziałów klasowych może uwierać nie tylko tych z klasy robotniczej ale też tych z klasy wyższej.
Zresztą pojawiają się też głosy wprost broniące dobrze urodzonych aktorów. Michael Gambon stwierdził ostatnio, że im więcej absolwentów Eton para się grą aktorską tym lepiej – skoro ci którzy właśnie robią kariery radzą sobie tak dobrze. Tym co naprawdę przeszkadza w zrobieniu kariery nie jest zdaniem aktora pochodzenie społeczne ale nadmiar szkół aktorskich – produkujących zbyt wielu sfrustrowanych absolwentów. Pojawiają się też głosy, że wyrzucanie aktorom szkoły jakie skończyli nie ma nieco sensu. Po pierwsze dlatego, że trafili do nich mając kilkanaście lat i naprawdę nie jest to ich „wina”, ze rodzice wybrali im taką a nie inną ścieżkę, a po drugie dlatego że nikt nie płaci kosmicznego czesnego za Eton i Harrow po to by dzieciak został aktorem. Wszystkie te argumenty brzmią nawet rozsądnie choć oczywiście należałoby przypomnieć Gambonowi, że kiedy konkurencja jest duża to przy aktorskim fachu utrzymają się ci którzy nie musza martwić się o szybkie znalezienie pracy. Zaś co do szkół i zawodu – można spodziewać się, że nawet nieco zawiedzeni rodzice Etończyka który decyduje się na karierę aktorską, zareagują lepiej niż rodzice z klasy niższej marzący o jakimś „porządnym” fachu dla swojej pociechy. Zresztą wydaje się, że pewnym kluczem do całej dyskusji jest kwestia edukacji aktora. Kiedy konieczność ukończenia dobrej (czytaj płatnej) szkoły aktorskiej czy nawet ogólniej staje się jednym z ważnych czynników wpływających na przyszlą karierę – wtedy istotne stają się pieniądze. W brytyjskiej – wciąż jeszcze sięgającej do teatralnych tradycji rozrywce, wykształcenie aktora odgrywa zdecyeowanie większe znaczenie niż np. w Stanach gdzie wykształcenie aktorskie jest raczej miłym dodatkiem niż przepustką do sławy. Co wskazuje, że problem jest już zdecydowanie systemowy i zasadza się nie tylko w czynnikach ekonomicznych ale też w samym myśleniu o zawodzie aktora.
Być może należałoby w całym sporze posłuchać Ralpha Fiennesa. Aktor (artystyczne korzenie – wychował się w rodzinnie w której nie być artystą znaczy nie być wcale) zapytany co sądzi o całej dyskusji wściekł się straszliwe. Głównie na – jak to stwierdził używając słów powszechnie uznanych za nieparlamentarne – straszliwą fiksację Brytyjczyków na klasach społecznych. Zdaniem Fiennsa cała dyskusja nie ma sensu. Ostatecznie role są dla wszystkich pod warunkiem, że jest się dobrym aktorem. Zaś sam problem wynika jego zdaniem z czystego przypadku, że kilkoro aktorów po prywatnych szkołach znalazło się właśnie w świetle reflektorów. Zresztą zdanie Fiennsa podziela wielu aktorów, którzy wyjeżdżają z Wielkiej Brytanii do Stanów między innymi dlatego, że tam nikogo nie obchodzi ich pochodzenie społeczne. Trzeba jednak przyznać że tą artystyczną emigrację za Ocean otwierają przede wszystkim czarnoskórzy aktorzy z Wielkiej Brytanii skarżący się, że na Wyspach nie ma dla nich zbyt wielu ról. A jeśli już są, to okazuje się iż stacje szukają aktorów takich jak Chiwetel Ejiofor, którzy mogą się wylegitymować doskonałym wykształceniem. Zresztą akurat o tym problemie wspominają aktorzy z obu stron sporu – mówił o tym w swoim wywiadzie Eccleston i dość niefortunnie wyraził swoje zaniepokojenie Cumberbatch (intencje miał dobre, dobór słów już gorszy). Co ponownie wskazuje, że mimo stosowania polityki „color blindness” nadal w kulturze brytyjskiej tak pięknie nie jest.
Czy rzeczywiście klasowe pochodzenie aktorów jest takie ważne? Teoretycznie klasa społeczna i talent aktorski nie mają ze sobą wiele wspólnego. Możemy założyć że Eddie Redmayne umiałby grać niezależnie od tego czy skończyłby Eton czy nie, zaś Tom Hiddleston nadal potrafiłby uśmiechnąć się wrednie jako Loki nawet bez dyplomu filologa klasycznego z Oxfordu. Tylko Cumberbatch nie przeszedłby jako ktoś z klasy pracującej, bo facet wygląda jakby zrobienie herbaty było czymś co zleca służbie. Ale nie chodzi jedynie o talent. Przywołując mój ukochany przykład – Kenneth Branagh który skończył RADA pochodził ze środowiska w którym nie czytano Szekspira (w ogóle nie czytano). Można założyć że jego ambicja uczynienia Szekspira bardziej przystępnym dla szerokiej widowni – także nie obeznanej dobrze z tradycją wystawiania kolejnych sztuk – bierze się z pewnych doświadczeń klasowych. Choć rzecz jasna należy pamiętać że nigdy nie jest to jasne połączenie – Michael Caine zbudował drugą połowę swojej kariery na graniu postaci tak brytyjskich że już bardziej się nie da, tymczasem kiedy czyta się o jego młodości i pochodzeniu społecznym aż trudno sobie wyobrazić jak dalekie są od postaci które gra w kinie (ogólnie przeczytajcie wspomnienia Michaela Ciane mają genialne fragmenty). Co nie zmienia faktu, że różnorodność i reprezentacja w sztuce jest konieczna. Głównie dlatego, że sztuka musi odbijać świat wokół siebie. Jeśli twórcy nie pochodzą z różnych klas społecznych i nie mogą wnieść doświadczeń z różnych rodzin, miejsc czy zawodów to niewątpliwe świat artystów coś traci. Zresztą scenarzysta popularnego Banished ( w którym zwierz zakochał się po uszy) Jimmy McGovern, już teraz twierdzi, że co raz trudniej znaleźć aktorów których można obsadzić w rolach bohaterów z klasy robotniczej. Co nie dziwi biorąc pod uwagę, że w Wielkiej Brytanii olbrzymie znaczenie ma nie tylko to jak się gra ale także jak się mówi – nie każdy brzmi dobrze z akcentem z klasy robotniczej. Choć jak się nad tym zastanowić to w Banished sporo jest dobrze wykształconych aktorów, którzy grają zesłańców bardzo przekonująco.
Można oczywiście zadać sobie pytanie – co wobec tego? Odmówić Hiddlestonowi miejsca w RADA skoro ma takie doskonałe wykształcenie? Niewątpliwie przyjęcie go do szkoły aktorskiej okazało się dobrą inwestycją – aktor z niego dobry, wszechstronny dla oka łatwy i ucha przyjemny. Do tego wybierający ciekawe projekty. Problem nie w tym by zapewnić jakiejkolwiek grupie parytet. Sprawę załatwiłby stypendia i powstrzymanie obcinania wydatków na kulturę. Może obniżenie czesnego (które stało się w ostatnich latach astronomicznie wysokie). Ale nawet nie o samą pomoc chodzi. Chodzi o samą świadomość tego, że cudów nie ma. Ludzie o zdolnościach i talentach aktorskich pochodzą ze wszystkich miejsc i klas społecznych. Dobrym aktorem można być zarówno po skończeniu RADA jak i po tym jak się uciekło z cyrkiem (pozdrawiamy cudownego Ruperta Gravesa który swego czasu tak właśnie rozpoczął swoją karierę) więc byłoby dobrze zdać sobie sprawę, że jakkolwiek miło mieć przystojnych i dobrze urodzonych aktorów na pierwszym planie to jednak nie oznacza, to, że wszyscy dostali taką samą szansę na zrobienie kariery.
Wypadałoby teraz napisać coś mądrego. Problem w tym, że tu nie ma mądrych. Trudno winić dobrze urodzonych aktorów, że są dobrze urodzeni. Zwłaszcza, jeśli sprawdzają się w powierzonych im rolach. Nawet jeśli Cumberbatch czy Redmayne mieli ułatwiony start to nie pieniądze i pochodzenie przyniosły im uznanie na tegorocznych Oscarach (ok pieniądze tak ale nie ich rodziców). Z drugiej strony nie trudno sobie wyobrazić tych nieodnalezionych aktorów, którzy kto wie, może też zasłużyliby na laury i uwielbienie gdyby tylko w rodzinie znalazł się ktoś gotowy zapłacić za ich wykształcenie i gotów utrzymać aż pocztą przyjdzie scenariusz do Sherlocka. Pytanie tylko czy istnieje jakikolwiek system który pozwalałby zrobić karierę wszystkim uzdolnionym aktorom. Wydaje się, że niekoniecznie – zawsze ktoś odpadnie i zawsze o tym kto odpadnie najwcześniej zadecydują czynniki zupełnie niezależne. Pochodzenie, pieniądze, styczność z kulturą. Ktoś znajdzie na szkolnej półce płyty z nagraniami sztuk Szekspira i zostanie reżyserem Szekspirowskim, ktoś nigdy nie zabłądzi do teatru. Zawsze kogoś po drodze tracimy. Jedyne o co można prosić to to byśmy po drodze tracili tych którym brak wytrwałości, pasji i talentu. A nie tych którym brakuje kasy.
Ps: Jak zwierz wspomniał – to nie jest wpis o talencie. Zwierz nie szanuje bardziej ani mniej żadnego aktora ze względu na jego pochodzenie społeczne. Wysokie i niskie pochodzenie nie jest niczyją zasługą ani winą. Zwierz chce o tym przypomnieć zanim przejdziemy do komentarzy.
Ps2: Zaskakujące w całej dyskusji jest to, że zwierz nie natknął się na żadne kobiece nazwisko. Problemem brytyjskiej kultury popularnej zadają się być przede wszystkim zbyt dobrze wykształceni mężczyźni. I teraz pytanie – czy aktorski dobiera się wedle innego klucza, czy nie ma tak dobrych i prestiżowych szkół żeńskich jak Eton więc nikogo one nie obchodzą, czy po prostu pochodzenie społeczne aktorek nikogo nie obchodzi bo nie uznaje się, że mają aż tak duży wpływ na kształt kultury. To pytanie na inny wpis, choć wciąż intrygujące.