Hej
zwierz wielokrotnie pisał wam, o tym że telewizja poszła w zupełnie inną stronę niż wszyscy się spodziewali. Jeszcze kilka lat temu mądre głowy dyskutujące o tym jak będzie wyglądał program telewizyjny XXI wieku stwierdzały, że zapewne znajdzie się w nim nieskończona liczba reality show co raz bardziej ingerujących w życie człowieka. Mieliśmy się podglądać non-stop bez żadnych barier wciąż łaknąc kolejnych sensacji. Tymczasem reality show okazały się ślepą uliczką — po kolejnych odsłonach Big Brotherów Barów, Dwóch Światów czy zamian żon okazało się że ludzie wcale nie chcą się tak podglądać. Dlaczego? Wcale nie pomylono się w ocenie ludzkiej psychiki — każdy przecież wie że najlepszą rozrywką na świecie jest siedzenie w kawiarni i obserwowanie tłumu i może się to tylko równać podsłuchiwaniu cudzych rozmów ( nie udawajcie że tego nie robicie — każdy to robi). Problem jest zupełnie inny — ludzie niestety nie zachowują się tak jakbyśmy tego chcieli. Jeśli grupę nawet interesujących ludzi pozostawimy samym sobie to niestety — pogadają trochę, trochę się polenią jak mamy szczęście poflirtują ale niestety będą przerażająco nudni. Dlatego też twórcy tych programów zaczęli swoim uczestnikom podsuwać różnego rodzaju zadania — innymi słowy skończyło się podglądanie a zaczęło się reżyserowanie. Im dalej posuwały się reality show tym więcej było w nich wyreżyserowanych sprzeczek, kłótni i romansów. I tak to co miało pokazywać prawdziwe życie stało się serialem z naturszczykami zamiast aktorów i ze słabymi obrazami z kamer przemysłowych zamiast wystudiowanych kadrów. Trudno się dziwić że widzowie zdecydowali się powrócić do seriali zamiast oglądać coś takiego. Ta historia wydaje się zwierzowi niezwykle pouczająca. Nie tylko dlatego że po raz kolejny dowodzi że wszelkie biadania nad upadkiem kultury zazwyczaj są przesadzone i przedwczesne ( zwierza najbardziej bawi biadanie nad upadkiem słowa pisanego w dobie internetu który w jakiś 90% składa się z tekstu) ale także że w sumie nawet w świecie obrazów najważniejsze jest słowo. Zwierz zastanawia się czy kiedykolwiek oglądał film który zachwyciłby go wizualnie pomimo miałkości ( zwierz kocha to słowo) treści. Dochodzi do wniosku że w ostatecznym rozliczeniu zawsze tym co porywa zwierza ( ale chyba nie tylko jego) jest słowo — to jak napisano historię i jakie dialogi zaproponowano aktorom. Oczywiście da się nakręcić zły film na podstawie dobrego scenariusza ( pewnie dlatego reżysera uważa się za ważniejszego od scenarzysty) ale absolutnie nie da się nakręcić dobrego filmu na podstawie złego scenariusza. Co więcej zwierz dostrzega ciekawą tendencję w kinie — niezwykle często zdarza się bowiem że największe hity ( zwłaszcza ostatnich lat) są na podstawie książek, jeśli zaś nie są to bardzo szybko powstają książki na podstawie filmów. Prowadzi to zwierza do dość śmiałego wniosku, że może ta popkultura wcale nie jest taka obrazkowa jak nam się wydaje. Może wcale tak bardzo nie oddaliliśmy się od Iliady jak nam się wydaje i wciąż najbardziej pragniemy dobrej historii. Tylko mamy lepsze ilustracje.
Ps: Zwierz musi natomiast stwierdzić że o ile słowo wzbogacone o obraz ma się świetnie o tyle obraz sprowadzony do słowa wypada znacznie gorzej — ilekroć zwierz ma okazję czytać artykuły poświęcone kinu ( naukowe) dostaje szczękościsku. Wydaje mu się bowiem że jest to najbardziej szalona forma twórczości z jaką się spotkał. Polega ona na braniu czegoś bardzo przystępnego i obwarowaniu tego taką ilością pojęć i teorii że nikt nie rozumie o co chodzi. Zwierz któremu zawsze wydawało się że nauka winna tłumaczyć a nie komplikować zawsze narzuca sie wtedy pytanie po co. I jak zwykle pozostaje ono bez odpowiedzi