Hej
Zwierz nie świętował dziś i zupełnie bezbożnie poszedł do kina. Kina jako przybytki rozpusty nie są objęte zakazem pracy co zwierza cieszy bo inaczej musiałby spędzić dzień w domu albo nie daj boże w towarzystwie rodziny co po świętach jest rzecz wybitnie nie wskazaną wręcz szkodliwą. Wybór filmu był dla zwierza nie do końca oczywisty ale po pewnych zobowiązaniach jakie zaciągnął względem czytelników bloga musiał udać się na ostatnią ekranizację Narnii czyli ” Powrót wędrowca do świtu”. Widzicie zwierz już od dłuższego czasu ( jeśli nie od zawsze) jeszcze na sali kinowej zaczyna pisać w głowie pierwszą recenzję ( zanim istniał ten blog zwierz dość kompulsywnie pisał takie recenzje sam dla siebie) tym razem jednak zwierz miał w głowię pustkę. Nie jest w stanie napisać o tym filmie ani nic szczególnie dowcipnego, ani złośliwego ani emocjonalnego. Być może dlatego że wszystkich tych rzeczy w filmie zabrakło. Całość jest bowiem historią o rozpaczliwym poszukiwaniu fabuły. Nieco brakuje jej w książce a ponieważ jest to jednak klasyka literatury dziecięcej to nie można za dużo dopisać i skreślić. Dlatego bohaterowie biegają od jednej akcji do drugiej wypełniają je sumiennie ale bez większej refleksji bo na ekranie wciąż musi się coś dziać a ponieważ widownia widziała już Piratów z Karaibów to jest przyzwyczajona że akcja na morzu jest niezwykle wartka. To Rozpaczliwe poszukiwanie fabuły sprawia że w filmie trochę brakuje takich normalnych dialogów. Zwierzowi wydaje się że to problem przed jakim staje ostatnimi czasy prawie całe kino młodzieżowe rozumiane jako kino dla widza w przedziale wiekowym tak 10–15 ( z szlachetnym wyjątkiem dla Harrego Pottera gdzie sprawy obyczajowe są równie ważne jak walka ze złem) — od czasu kiedy autorzy filmów przyjęli założenie że młodzy widz pozostawiony bez akcji będzie się nudził ilość dialogów nie popychajacych akcji do przodu lecz mówiących coś o bohaterach ( zwierzowi nie chodzi o terapeutyczne mowy o tym że każdy jest wspaniały śliczny i mądry ). Nawet teoretycznie pozbawione akcji filmy o młodocianych wampirach ilość dialogów które mówiłyby coś o bohaterach mają sprowadzone do minimum. Podobnie z poczuciem humoru — z nieznanych zwierzowi powodów zarezerwowano je wyłącznie dla filmów rysunkowych ( gdzie czasem można dojść do wniosku że jest go za dużo) ale nie dla filmów aktorskich. Nawet Potter którego zwierz lubi w przełożeniu na ekran jest śmiertelnie poważny tak jakby odrobina humoru ( który nie polega na tym że ktoś się potyka) zniszczyłaby całą koncepcję filmu. Ostatecznie w znakomitej większości powstają filmy które zawsze budzą zawód i niedosyt. Nie są one prawdziwymi filami — one tylko udają — mają świetne zdjęcia i czasami niezłą obsadę ale tak naprawdę się nie starają by stworzyć prawdziwe postacie i świat który choć trochę by nas przekonał. Wiedzą że młoda widownia raczej dopisze i koszty pewnie się zwrócą a zanim pojawi się krytyczna refleksja będą już w innej grupie wiekowej dla której szykuje się zupełnie nowy produkt. Na swoją obronę producenci filmów przywołują znane od wieków stwierdzenie że to nie ich wina tylko młodzież dziś taka jest że tylko siedzi przed komputerem i skacze z etapu na etap i z całą pewnością nie wysiedzi na filmie na którym ktoś z kimś rozmawia i trzeba te pięć minut poczekać aż coś wybuchnie. Otóż zwierz pamięta te argumenty bo zaczęły się pojawiać mniej więcej wtedy kiedy zwierz był właśnie w wieku 10–15 lat a komputery osobiste stawały w każdym domu. I co ? Wyrósł z niego zupełnie normalny kinoman który rząda dialogu i postaci. I jest przekonany że dokładnie tak samo jest ze współczesnym pokoleniem. Zwierz rzadko bywa dydaktyczny ale tym razem musi uderzyć w dość mocne tony. Jeśli chcemy wychować kinomana który będzie umiał odróżnić dobrą rozrywkę od rozrywki średniej to musimy mu pokazać jakieś dobre wzorece. Dlatego filmy dla tej grupy wiekowej powinny być po prostu dobre ( zwierz przez dobre nie rozumie nudne i artystyczne!) — bo wymagania widzów winno się zwiększać a nie zmniejszać- i zdecydowanie doyczy to też filmów rozrykowych.
A już jutro o tym w czym widz podobny jest do słonia czyli refleksja nad People Choice Awards