Hej
Zwierz pisał kiedyś że filmy źle przedstawiają naturę — jawi się ona jako nasz wróg odwieczny. Trochę trudno się dziwić bo wystarczyło wczoraj wyjść na dwór by przekonać się że w odwiecznym meczu — my — pogoda przegrywamy 0:1. Zwierz jednak dochodzi do wniosku że śnieżyca to w sumie najmniej niebezpieczne z pogodowych zjawisk — spójrzcie sami — śnieżyca jest nawet nieco romantyczna — zamkną lotnisko i nasi bohaterowie poznają się w poczekali, gorzej jeśli np. nad miasto nadpłynie mgła — zawsze czaić się w niej będzie coś paranormalnego ( zombie, potwory, duchy itd.) co sprowadzi nieszczęście na nas i na naszych bliskich, opady deszczu mimo że też mają w sobie coś romantycznego ( wszyscy wiemy że nie ma to jak pocałunek w deszczu choć w sumie w realu wszyscy wolą się schować pod wiatę) ale też niebezpiecznego — wszyscy bowiem wiem, że jeśli pada to jesteśmy dwa kroki od powodzi a jeśli jest powódź to oznacza że zaleje więzienie a jeśli zaleje więzienie na wolność wydostanie się groźny morderca no i sami wiemy co będzie dalej. Ale to jeszcze nie wszystko — zarówno intensywne opady deszczu jak i intensywne opady śniegu łączy jeszcze jedno — groźba odcięcia od świata ta zaś zawsze łączy się z niespodziewanym atakiem groźnego mordercy/przestępcy ( być może nawet tego samego, który uciekł właśnie z więzienia). Groźne są nie tylko opady — w filmach z rzadka bywa wietrznie a jeśli już jest to najczęściej mamy do czynienia z huraganem czy trąbą powietrzną przenoszącą krowy. Ogólnie więc przyroda wydaje się być jednym wielkim zagrożeniem prowadzącym do opisanego kiedyś przez zwierza armagedonu kiedy to wszystko zostanie albo zmrożone ( film Pojutrze pięknie pokazuje jak zły mróz będzie nas gonił po mieście) albo zalane albo spalone albo nie wiadomo do końca co jeszcze. Co ciekawe filmy olewają codzienną katastrofę w małej skali jaką jest np. pierwszy opad śniegu który skutecznie paraliżuje całe kraje i miasta. Wyraźnie korek ( największy codzienny armagedon) jest zdecydowanie za mało filmowy. Zwierz jednak zawsze po takich katastrofach metrologicznych dochodzi do wniosku że w sumie chyba je lubimy — oczywiście wracamy do domu 3h ale w chwili w której do niego wchodzimy witani jesteśmy jak zaginieni i cudem odnalezieni, ludzie w pracy nie mają do nas pretensji że spóźniliśmy się trzy godziny a wieczorem zanim zamkniemy oczy wyrażamy większą niż kiedykolwiek wdzięczność za fakt posiadania łóżka, kołdry i kota o funkcjach grzewczych.
Ps1: Jeśli myślicie że była we współczesnej historii jakakolwiek zima która nie zaskoczyła drogowców to zwierz po badaniach archiwalnych może stwierdzić że nie było tak dziwnego zjawiska. Co więcej artykuły o pierwszym ataku zimy z lat 50 i 2000 są właściwie takie same.
Ps2: Zwierz dziękował już na facebooku więc podziękować wypada i tu wszystkim moim czytelnikom którzy w zeszłym tygodniu wizytowali mój blog tak często że zwierz poczuł się niemal jak gwiazda rocka.