Hej
Nie wiem czemu ale ilekroć decyduję się na spotkanie z kulturą wyższą ta decyduje się mnie przekonać że wcale wiele nie tracę kierując swe oczy uszy i umysl w kierunku kultury popularnej. Otóż wczoraj wieczorową porą wydawszy bagatela zł 64 udałam się w niewygodnych butach i zdecydowanie zbyt lekkiej spódnicy do Opery. Siedząc w trzynastym rzędzie mogłam bez problemu obserwować jak Lukrecja Borgia miota sie po scenie w towarzystwie chmary żołnierzy wykonujących raz na jakiś czas Hitlerowskie pozdrowienie. Nie mniej nie chodzi ani o reżyserię ani o scenografię — ale o samego kompozytora ( Dionizetti) oraz przede wszystkim autora Libretta. W chwili gdy na scenie pada dialog „ Nikt nie może zobaczyc twej twarzy to była by hańba” „ Gdyby mnie ktoś zobaczył byłabym zhańbiona” albo gdy bohaterka grozi mężowi „ Uważaj Don Alfonso mój czwarty mężu” ( wiemy co spotkało poprzednich trzech) i w końcu gdy bohater zanim wypije odtrótkę musi wyśpiewać całą swoją arię ( choć mówią mu żeby się pośpieszył) zaczynam powoli dochodzić do wniosku że takie dialogi i taka głupia akcja nie przeszła by w kinie nawet w marnym filmie. Oczywiście do Opery idzie się na muzykę ale z drugiej strony — nie istnieje muzyka lepsza i gorsza — to kwestia subiektywnej oceny i przede wszystkim czasu. Natomiast istnieje glupota tekstu — i ta bije po głowie przy oglądaniu Lukrecji Borgii ( autentycznie trudno się nie śmiać kiedy się słucha niejednego dialogu). Co to oznacza? Cóż dziś wydsawszy 19 złotych i załozywszy wygodne buty idę do kina. Mam miejsce w piętnastym rzędzie i będę mogła się napić coil. Nie wiem dlaczego mam wrażenie że intelektualnie nie odczuje wielkiej różnicy