Czymże byłby sezon nominacji bez choć jednego małego skandalu czy publicznej dyskusji? Nudą. W tym roku jednak dyskusja jest nie dość że interesująca co właściwie kluczowa. Oto aktorka Jada Pinkett Smith (znana z filmów i seriali a prywatnie żona Willa Smitha) i reżyser Spike Lee postanowili wezwać do bojkotu Oscarów, a przynajmniej zwrócić uwagę na co raz popularniejszy w Internecie hashtag #Oscarsowhite, wskazujący, że wśród nominowanych aktorów nie ma żadnego aktora czarnoskórego (ani aktorki). Tym samym powraca rozmowa o tym jak reprezentacja w kinematografii powinna się przekładać na reprezentację wśród nominowanych.
Krytycy twierdzą że skończy się zawsze tak samo. Nominuje się tylko białych aktorów a potem podrzuca się ironiczny żart by było jasne że Akademia ma dystans
Zwierz zdaje sobie sprawę, że po przeczytaniu tego pierwszego akapitu część z was ma już wyrobione zdanie w sprawie. Co więcej – większość z was w jakiś sposób uzasadniła to zdanie – niezależnie od tego czy przychylacie się do postawy bojkotującej czy wręcz przeciwnie. Dlatego zwierz postanowił w tym wpisie raczej ustosunkować się do kilku zdań czy argumentów które padały w czasie licznych dyskusji na ten temat, mając nadzieję, że wyprzedzi w pewien sposób wasze pytania albo kwestie. Dzięki temu może uda nam się tą skomplikowaną – i wcale nie taką jednoznaczna sprawę uporządkować.
Dla wielbicieli tezy że nominacje są odbiciem populacji US
Argument pierwszy: Nie nagradzamy koloru skóry tylko talent, w związku z tym jeśli wśród nominowanych nie ma aktorów czy twórców czarnoskórych to wykazali się mniejszym talentem.
To jest ten sam sposób rozumowania który prowadzi nas do przekonania, że kobiety zarabiają mniej w filmach bo zapewne gorzej grają albo są gorszymi pracownikami. Założenie że zastany obraz rzeczywistości jest sprawiedliwy zwykle pomaga uporządkować świat ale nie zmienia to faktu, że jest daleki od prawdy. Czy w ostatnim roku aktorzy czarnoskórzy wykazali się mniejszym talentem niż biali? Zwierz przyzna szczerze, że widział sporo dobrych ról – jak chociażby Samuela L. Jacksona w Nienawistnej Ósemce które spokojnie można byłoby nominować. Nie stało by się nic złego, poziom Oscarów by nie spadł. Nie byłaby to mniej zasłużona nominacja niż ta dla Jennifer Lawrence za Joy, wręcz przeciwnie – byłaby to zdecydowanie bardziej zasłużona nominacja. Co więcej – zwierz niestety musi was zasmucić. Choć Oscary raczej nie trafiają do rąk osób pozbawionych talentu to nie jest prawdą, że trafiają zawsze do najbardziej utalentowanych aktorów i najlepszych filmów. By zaprezentować film Akademii i zdobyć jej poparcie trzeba za nominacją lobbować, film pokazywać i po prostu działać. Jeśli czarnoskórzy aktorzy nie dostają nawet nominacji znaczy że na poziomie promocji filmu producenci przyjmują że filmy z nie białą obsadą mają mniejsze szanse na nagrodę. To zaś napędza w nas widzach przekonanie, że oto rzeczywistość prezentuje się tak iż najlepsze filmy mają białą obsadę. Nie do końca tak jest. Zwierz się założy że gdyby twórcy Straight Outta Compton wypuścili film w październiku a nie we właściwie „pustym” z punktu widzenia nagród sierpniu to mieliby więcej nominacji (co przyznali nawet niektórzy głosujący którzy o filmie do momentu głosowania zapomnieli). Ale dystrybutor tego nie zrobi bo nie celuje w nagrody. Z wielu powodów – także dlatego, że z góry wie, że członkowie Akademii – głównie biali panowie w wieku mocno średnim nie tylko nie zagłosują ale nawet nie pójdą na film o historii czarnoskórych raperów, niezależnie od tego ile zarobił i jakie pochwały zbiera. Zresztą najlepszy przykład – ilekroć uznacie, że talent jest jedynym kryterium przyznawania nagród pamiętajcie że Gwyneth Paltrow dostała swojego Oscara za rolę w Zakochanym Szekspirze w tym samym roku w którym do tej samej nagrody była nominowana Cate Blanchett za rolę w Elizabeth. Oscary nie są miernikiem talentu tylko biznesu i promocji. I brak czarnoskórych aktorów mnóstwo nam mówi o tych dwóch zjawiskach – najmniej o talencie i poziomie ich występów.
Tegoroczni nominowani nie są ani dobrzy ani źli, ale niewątpliwie są dość mało zróżnicowani
Argument drugi: Skoro dajemy przestrzeń osobom czarnoskórym to dlaczego jeszcze nie Latynosom, Azjatom czy Rdzennym Amerykanom.
Zwierz się zgadza, że problem z Oscarami jest szerszy. Aktorzy czarnoskórzy są najgłośniejszą grupą dopominającą się dostrzeżenia różnorodności społeczeństwa ale warto zaznaczyć, że mówią o „people of color” co oznacza w ogóle szerokie podejście do mniejszości. Nie mniej – ten argument choć ma pokazywać jak śmieszne są te żądania pokazuje coś dużo bardziej niepokojącego. Czarnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych nie są tak liczni jak Latynosi. A Latynoskich aktorów (obsadzonych w obojętnie jakiej roli) jest jeszcze mniej (proporcjonalnie do ludności). Fakt, że nie wyobrażamy sobie – w coraz bardziej przemieszanym i dywersyfikującym się społeczeństwie sytuacji w której wśród tych pięciu wyróżnianych osób znajdą się przedstawiciele kilku mniejszości świadczyć może jedynie o naszej zaburzonej wizji świata. Inna sprawa to fakt, że ponownie – trudno nam sobie wyobrazić takich aktorów licznie nominowanych do Oscara, bo trudno nam sobie wyobrazić Oscarową produkcję która nie pasowałaby do pewnego schematu – produkcji Oscarowej która od dobrych paru lat jest przede wszystkim heroiczną historią białego bohatera najlepiej rzuconego na tło historyczne. Zresztą to zawsze przypomina rozmowy w których pada argument „a może jeszcze chińczyka” , jakby jakiekolwiek wyróżnienie Azjaty wiązało się z końcem świata.
Część krytyki wskazuje, że czarnoskórzy aktorzy nie tylko nie są nominowani ale też oferuje się im bardzo niewiele, bardzo ograniczonych ról. Jak np. afrykańskich zbrodniarzy wojennych
Argument trzeci: Istnieją nagrody wyłącznie dla aktorów czarnoskórych więc nie ma braku równowagi.
Nagrody przeznaczone wyłącznie dla jakiejś mniejszości są zazwyczaj przejawem swoistej niemocy czy chęcią dowartościowania jakiejś grupy. Nie mniej nie oznacza to, że sprawa została załatwiona, wręcz przeciwnie – raczej oznacza to, że problem jest na tyle duży że nie da się go prosto wyrównać. Inna sprawa – argument ten – spotykany najczęściej na amerykańskich forach nie ma większego sensu, bo Oscary są nagrodą Amerykańskiej Akademii Filmowej bez wskazania na to że ograniczają się do jakiejś grupy aktorów przez to krytyka że traktują aktorów nierówno (a traktują) jest uzasadniona, nawet w przypadku gdy istnieją osobne nagrody dla mniejszości. To jedna z tych dość wygodnych wymówek, które jeśli się na to bliżej spojrzy świadczą o tym jak wiele niedostatków ma system, gdzie uznajemy ogólne nagrody za takie które dość naturalnie skierowane są do białych.
Argument czwarty: Protest Jady Pinkett Smith wynika z prostego faktu, że nie nominowano – mimo nominacji do Złotego Globa – Willa Smitha za rolę w
Zwierz musi przyznać, że ta myśl też pojawiła się w jego głowie. Ale jednocześnie – zwierz podejrzewa, że aktorka doskonale wie jak wygląda proces zabiegania o nagrodę. I w którym momencie aktor orientuje się czy ma szansę czy nie. Protestując w tym roku aktorka musi zdawać sobie sprawę, że narazi się na zarzuty że po prostu występuje w imieniu męża. Ale w sumie czy powinna nas dziwić ta motywacja? Will Smith był już nominowany do Oscara, więc trudno mówić o aktorze który nie miał żadnych szans, był nominowany do Złotego Globu więc został dostrzeżony przez inne gremium. Może po prostu kiedy aktorka zobaczyła Matta Damona na liście nominowanych (zdaniem zwierza to jednak nie jest rola na Oscarową nominację) coś w niej pękło? Założenie, że przedstawiciel mniejszości ma grzecznie czekać aż wszystkie okoliczności pozwolą by mógł się wypowiedzieć, by nie rzucać podejrzeń że ma w tym interes, zwykle prowadzą do tego, że nikt odezwać się nie może. I tak zwierz uważa że Jada Pinkett Smith i Spike Lee robią to specjalnie by wywołać szum i dyskusję. I dobrze. Dyskusji na temat reprezentacji nigdy dość. Nawet jeśli Oscary stracą co najwyżej nikły procent widzów.
Prawda jest taka, że historii czarnoskórych raperów większość akademików po prostu nie widziała
Argument piąty: Idiotycznie czepiać się Oscarów skoro przecież to jest tylko ostatnie ogniowo wielkiego przemysłu w którym panują takie a nie inne zasady.
To prawda. Oscary nie istnieją w próżni. Istnieją w systemie w którym filmów z czarnoskórymi bohaterami produkuje się mniej, w którym wyjściowym bohaterem większości produkcji jest biały mężczyzna, a wyjściowym aktorem Oscarowym jest biały mężczyzna urodzony na wyspach brytyjskich. Winę za taki a nie inny kształt rynku filmowego ponosi cała masa ludzi, którzy oceniając ryzyko wprowadzania kolejnych filmów na rynek zawsze biorą pod uwagę to co już pokazano, więc rzadko ryzykują. Wolą się wycofać zanim pojawią się kontrowersje, głosy sprzeciwu itp. Co oznacza, że biznes zmienia się bardzo powoli, mężczyźni zarabiają więcej od kobiet, bohaterowie zawsze prawie są heteroseksualni a wszyscy są biali. Jasne co pewien czas zdarzają się jaskółki zapowiadające zmianę ale ogólnie wszyscy trzymają się wypracowanego wzorca. Czemu Oscary miałby być inne? Ponieważ wyróżnianie filmów wbrew utartym schematom pozwala na ich przełamanie. Oscary nie mają tylko potwierdzać stanu zastanego ale też wyznaczać nowe trendy. Co więcej – w poprzedniej dekadzie krystalizacja filmu Oscarowego jako historycznej biografii mężczyzny (najlepiej by zagrał go anglik) pokazuje jak wybory Akademii wpływają na powstawanie i lobbowanie kolejnych produkcji. Akademia nie ma obowiązku podtrzymywać status quo – mogłaby od czasu do czasu wziąć odpowiedzialność za to że jest najpoważniejszą instytucją zajmująca się filmem w Stanach Zjednoczonych i pokazać producentom (bo przecież nie twórcom) że ryzyko jakim jest pójście w stronę reprezentacji ma sens.
Argument szósty: Jeśli zaczniemy dawać nagrodę za kolor skóry to będzie ona mniej ważna niż nagroda przyznana bez rozważań nad etnicznością aktora.
Tak zwierz się zgodzi. To jest olbrzymie ryzyko. Ale to nie jest paradoksalnie problem Akademii tylko problem nasz – widzów czy właściwie całego społeczeństwa. Zastanówmy się dlaczego przyznanie nagrody białemu aktorowi uznajemy za całkowicie politycznie neutralne a przyznanie nagrody komukolwiek z mniejszości – za przejaw wyrównywania szans. To sposób myślenia który tak bardzo w nas wrasta, że nawet nie zastanawiamy się jak nierówno traktujemy wszystkich zaangażowanych. Podczas kiedy nagrodzony biały aktor zwykle jest wart swojej nagrody, w przypadku czarnoskórego wiele osób byłoby skłonnych krzyczeć o przejawie nadmiernej poprawności. Jednak zmiana sposobu myślenia nie jest taka trudna. Doskonałym przykładem są nagrody telewizyjne, gdzie różnorodność jest naprawdę dużo większa. Tam właściwie nie mamy problemu by stwierdzić, że wygrywa najlepszy a przecież nagrody zdecydowanie częściej trafiają do przedstawicieli mniejszości. Tak więc sposób myślenia że nagrody dla osób z mniejszości są mniej ważne, czy będą raczej za takie uważane to raczej przejaw naszego obecnego sposobu myślenia o Oscarach i nominacjach. Sposobu myślenia który można zmienić. Na lepsze.
To brzmi jak skecz ale rzeczywiście dwa filmy o czarnoskórych bohaterach dostały nominację wyłącznie dla białych aktorów i scenarzystów
Argument siódmy: To nie prawda że nie nominuje się aktorów czarnoskórych ale po prostu nominuje się ich proporcjonalnie do ludności w Stanach Zjednoczonych. Tak więc to kwestia prawdopodobieństwa.
Och tak to cudowne prawdopodobieństwo. Prawda jest taka, że jakby liczyć po prawdopodobieństwie to większość amerykańskich aktorów jest tak naprawdę Brytyjczykami o wysokich kościach policzkowych – tak przynajmniej można wnioskować z nominacji. Nagrody nie są idealnym odbiciem proporcji mniejszości w społeczeństwie – nigdy nie będą. I nie dyskutujemy tu o tym czy należy nominowanych równo rozłożyć. Raczej uznajemy, że jeśli wśród tylu nominowanych nie znalazł się żaden przedstawiciel mniejszości to nie jest to przypadek ale dowód na pewien trend w kulturze. Trend dość niepokojący. I choć nagrody nie muszą być odbiciem całego społeczeństwa to byłoby miło gdyby większość społeczeństwa mogła się w nich przejrzeć. Zresztą co ciekawe – jeśli spojrzycie na nagrodzonych Afroamerykanów to okaże się że procentowo jest ich jeszcze mniej niż nagrodzonych aktorów czarnoskórych bo nie sposób liczyć np. nagród dla 12 Years a Slave – przyznanych aktorce pochodzącej z Kenii (co mimo jej amerykańskiego wykształcenia i kariery miało wpływ na jej postrzeganie swojej etniczności np. Lupita nigdy nie wstydziła się swojej bardzo ciemnej skóry – na swój sposób neutralnej w Kenii i bardzo problematycznej w Stanach) czy brytyjskiemu reżyserowi. Podobnie żal że Idris Elba nie został nominowany za Beast of No Nation nie przyczynia się do reprezentacji Afroamerykanów wśród nominowanych aktorów. Zresztą zwierz pragnie wam podać tylko liczby – od początku przyznawania Oscarów rozdano 2,947 statuetek. Z czego 32 przypadły czarnoskórym twórcom. 38 jeśli weźmiemy pod uwagę nagrody honorowe. 26 jeśli odejmiemy nagrodę za najlepszą piosenkę, która nie jest nagrodą dla przemysłu filmowego. Moi drodzy. Nie ważne czy weźmiecie pod uwagę te przyznane statuetki czy oszałamiające 106 nominacji. To w żaden matematyczny sposób nie jest wskaźnik nawet przybliżony do tego który wskazywałby, że Oscary spełniają wymóg reprezentacji nawet w najmniejszym stopniu.
Argument ósmy: To temat zastępczy nie mający większego znaczenia, dowód na to, że wszystko staje się przedmiotem sporów na temat poprawności politycznej.
Praktycznie każdy temat dotyczący mniejszości i reprezentacji w kulturze można sprowadzić do mało znaczącej sprawy. Problem polega na tym, że sprawy są mało znaczące albo kluczowe w zależności od perspektywy. Z perspektywy wielu widzów rozważanie kto powinien dostać niedostępną dla nich nagrodę jest bez sensu. Ale jak zwierz pisał – to jest wierzchołek góry lodowej. Przyznawanie bardziej zdywersyfikowanych nagród czy nawet nominacji prowadzi do bardziej zdywersyfikowanego kina, do lepszej reprezentacji rzeczywistości, do propagowania innych wzorców, do zachęcania do kariery (nie tylko w kinie), przełamywania stereotypów, lepszego zrozumienia czy w końcu odwzorowania społeczeństwa. Przekonanie, że kultura nie odgrywa znaczenia a wszelkie kroki mające na celu przybliżyć przekaz kulturalny choć trochę do obrazu społeczeństwa jest bezpieczne tylko wtedy kiedy nie myślimy czy nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo te mechanizmy mają wpływ na nasze życie. Jasne – Hollywoodzkie produkcje nie przemienią nas wszystkich w aniołów, ale to nie znaczy, że nie ma znaczenia co w nich pokazujemy. Inna sprawa. Poprawność polityczna jest pojęciem traktowanym jako niesamowity diabeł. Tymczasem prawda jest taka, że najczęściej z pojęcia korzysta się mylnie. Jak np. w przypadku takiego argumentu.
Pod nazwisko każdego nominowanego aktora można podstawić inne, to kwestia mechanizmu głosowania i zgłaszania kandydatów bo dobrych ról naprawdę nie brakuje
Argument dziewiąty: Przyznawanie nominacji czarnoskórym aktorom będzie jedynie „tokenowe” i nie zmieni nic w przemyśle filmowym więc lepiej żeby zostało po staremu.
Określnie „tokenowe” jest dobrym przykładem na to jak trudno cokolwiek zmienić. Otóż określenie to przylgnęło do postaci reprezentujących mniejszości, które pojawiają się pojedynczo, najczęściej bez większego tła, w filmach i w ramach tej jednej postaci rozgrywa się wszelkie problemy danej mniejszości. Wszyscy znamy takie postacie – czy to wybrane ze względu na kolor skóry, płeć czy orientację seksualną, które pojawiają się w fabule na zasadzie „ej spójrzcie jacy jesteśmy tolerancyjni”. To koszmarnie wkurzający trop choć jednocześnie – niewątpliwie przyczynia się do reprezentacji – kulawej bo kulawej ale zawsze istotnej. Stwierdzenie, że przyznanie nominacji aktorowi czarnoskóremu czy reprezentantowi jakiejkolwiek mniejszości miałoby taki charakter sugeruje, że jedynym powodem przyznania nominacji (bo nie wyróżnienia – powstrzymajmy swoje konie – jeśli nie jesteś Denzelem Washingtonem twoje szanse na nagrodę i tak są tragicznie małe) byłoby takie „tokenowe” zaznaczenie poprawności. Zwierz powie wam szczerze – przy obecnym jednolitym charakterze nominowanych wielu czarnoskórych aktorów zapewne byłoby zadowolonych że ich talent dostrzeżono nawet na zasadzie „tokenu”, a poza tym – sorry ale to jest dokładnie ta wymówka która pozwala nic nie zmienić. To znaczy – przyjąć, że ponieważ na pewno nie znalazłby się nikt wystarczająco utalentowany czy z wystarczająco dobrą rolą to jedynym sposobem rozstrzygania sprawy byłaby płaszczyzna poprawności. Serio? Jak bardzo niechęć do przyznania, że coś chyba jest nie tak musi siedzieć w głowach by uznać, że jakiekolwiek kroki na rzecz zmiany byłby w jakiś sposób nieuczciwe a wybór aktorów czarnoskórych czy z jakiejkolwiek innej mniejszości naciągany. Zwłaszcza że to siedzi w naszych głowach.
Chris Rock na pewno powie coś zabawnego i ironicznego ale sytuacji to nie zmieni
Argument dziesiąty: społeczeństwo nie jest idealne dlaczego jakieś nominacje do nagród miałby być.
Tak nasze społeczeństwo nie jest idealne. Nasza kultura popularna jeszcze mniej. W idealnym świecie i w idealnej kulturze nie byłoby o czym rozmawiać, nie byłoby wątpliwości i dylematów. Po prostu można byłoby bez zerkania na zasady jakimi kierują się producenci, filmowcy i widzowie stwierdzić, że na pewno nagradzamy najlepsze filmy. Ale skoro jesteśmy w niedoskonałym świecie gdzie dzięki promocji można kogoś przekonać, że Zakochany Szekspir jest lepszym filmem niż Szeregowiec Ryan, gdzie Harvey Weinstein może w Cannes oświadczyć że zdobędzie z właśnie zakupionym do dystrybucji francuskim niemym filmem Oscara i to czyni, gdzie Colin Firth dostaje Oscara za Jak zostać Królem zamiast za Samotnego Mężczyznę to właściwie dlaczego tej wpisanej w cały biznes niedoskonałości nie wykorzystać. Dlaczego nie namawiać do lobbowania za nieco innymi tytułami niż dotychczas, dlaczego nie pobawić się schematem filmu Oscarowego, dlaczego nie złamać tej konwencji. Gdybyśmy rzeczywiście nagradzali Oscarami tylko talent pewnie niejeden aktor musiałby zwrócić statuetkę a niejeden dostać ją jeszcze na planie filmowym. Oscary to część wielkiego biznesu który jest niedoskonały. I można tą niedoskonałość kształtować. Tak by nieco bardziej inspirowała do zmiany. Zwierz prawie napisał dobrej zmiany ale ostatnio to gorzko brzmi.
Przy czym na końcu zwierz musi dodać, że dyskusja na ten temat niekoniecznie musi prowadzić do dość nieprzyjemnego sposobu rozumowania na zasadzie „Jak mogli nominować Leonardo DiCaprio czy innego białego aktora skoro czarnoskóry aktor nie dostał nominacji”. Zwierz nienawidzi kiedy w ten sposób rozstrzyga się sprawy. Bo zwykle zastępuje się jedną niechęć, drugą i ostatecznie raczej mnoży się uprzedzenia. Można natomiast spokojnie stwierdzić, że wśród utalentowanych aktorów, którzy na nagrody zasługują jest i Leonardo DiCaprio i Samuel L. Jackson i obaj funkcjonujący obok siebie (choć w tym roku nie w tej samej kategorii) nic by nikomu nie zrobili i jeden nie jest od drugiego w tym roku ani lepszy ani gorszy bo talent aktorski to nie coś co się liczy na metry i odmierza podziałką tylko rzecz wielce subiektywna, której starszy dla wielu i nie trzeba jednemu odbierać by drugiemu dodawać. Bo naprawdę nikt nie chce jednych zastępować drugimi, ale stawiać jednych obok drugich. Zwierz zapewnia was że starczy miejsca.
Czy zwierz obejrzy Oscary? Oczywiście. Zwierz doskonale zdaje sobie sprawę jak działają mechanizmy przyznawania nagród od dość dawna. Ma z tym problem ale nie uważa by akurat zwierza bojkot cokolwiek tu zmienił. Zresztą byłoby coś – przynajmniej zdaniem zwierza – bardzo nieuczciwego gdyby Oscary prowadzone przez Chrisa Rocka – czarnoskórego komika miały nagle najniższą oglądalność. Wiadomo jaki byłby wniosek producentów. Natomiast zwierz ma ten przywilej że nie jest mniejszością muszącą się martwić o swoją reprezentację. Co prawda można się zastanawiać jak to jest że kobiety nie są reżyserkami i nie zajmują się mnóstwem zawodów związanych z produkowaniem filmów ale powiedzmy sobie szczerze – zwierz już wielokrotnie się nad tym zastanawiał i wychodzi, że musiałby zbojkotować przemysł filmowy w całości. Dlatego zamiast bojkotować zwierz woli dyskutować. Ale ponownie – to jest moja bezpieczna pozycja, bo ostatecznie – jeśli chodzi o kolor skóry to wszyscy są mniej więcej w odcieniu zwierza. Poza tym zwierz obstaje przy zdaniu, że dostrzeganie wad – nawet dużych czy kluczowych, nie oznacza, że od razu trzeba się wycofać. Zwierz widzi wady mnóstwa zjawisk kulturowych ale woli dyskutować niż odrzucać. Ale to już kwestie indywidualne.
Natomiast tak na sam koniec zwierzowi przyszło do głowy, że może najbardziej powinniśmy żałować że jednak nie nominowano do Oscara za najlepszy film Gwiezdnych Wojen. Bo mamy tam bohaterów czarnoskórych, Latynosów, kobiety i jeszcze rudego pseudo nazistę. I komu to przeszkadzało.
Ps: Ponieważ temat jest – a jakże – drażliwy, zwierz uprzedza że będzie wyrzucał te komentarze które jego zdaniem niosą treści rasistowskie.
Ps2: Jedyne co z całej tej dyskusji naprawdę zwierz wyniósł to przekonanie, że musi obejrzeć Creed szybciej niż zamierzał.