Dzisiejszy post chodził mi po głowie od dłuższego czasu, i w sumie już miałam zrezygnować z jego pisania kiedy rozlało się całe wiadro dyskusji związanych z obsadą Wiedźmina. I doszłam do wniosku, że najwyższy czas napisać. Rozmawianie o castingach nie jest rozmawianiem o kulturze, to tabloidyzacja rozmawiania o kulturze.
Uwaga o części z tych rzeczy mówiłam w ostatnim odcinku Zombie vs Zwierz ale wiem, że nie wszyscy słuchacie i lubicie słuchać.
Kiedy Internet znów pogrąża się w kłótniach odnośnie tego czy dany aktor jest za wysoki, za niski, czy za ładny, na granie Wiedźmina. Kiedy wszyscy jesteśmy zachwyceni bo Polak zagra polskiego reżysera u Tarantino, kiedy dyskutujemy czy Ciri musi mieć w serialu białą skórę – to nie dyskutujemy o kulturze. Może się nam wydawać że prowadzimy dyskusję o kulturze ale w istocie – brakuje w niej dość istotnego elementu – działa kultury.
Zwrócicie uwagę na dyskusje o castingach nie dotyczą w żaden sposób tego czy aktor czy aktorka wpisują się w wizję reżysera, czy radzą sobie z rolą, czy odpowiadają wymyślonej kreacji świata. Nie odnoszą się bo nie mogą się do nich odnieść. Serial czy film jeszcze nie istnieje. Tak naprawdę nie tylko nie znamy koncepcji roli ale i całego świata. Nie możemy odnieść się do żadnej interpretacji, żadnego dzieła, żadnego konceptu. Do czego możemy się odnieść? Do własnego widzi mi się, do własnych oczekiwań czy do własnych koncepcji. Ale przede wszystkim – możemy się odnieść do emocji. Bo w sumie – nie mając żadnego realnego punktu odniesienia – żadnej opowiedzianej historii bazujemy wyłącznie na takiej emocjonalnej reakcji – dobrze – źle.
Co więcej większość tego typu dyskusji straszliwie spłaszcza rozmawianie o kulturze. Bo zakłada że o castingu rozmawiamy przykładając zdjęcie czy opis postaci do aktora i porównując. Tymczasem nie tak działa kultura. Kultura nie ma obowiązku naśladować świata. Więcej, ekranizacja nie ma obowiązku odwzorowywać to co napisano. Bo jest autorskim dziełem, które musi się bronić jako własna spójna interpretacja. Zaś film oparty na faktach, nigdy nie przedstawi tych faktów takimi jakie były. Musi jednak spełniać założenie w którym jest to wewnętrznie spójna opowieść czy interpretacja. Wszystkie filmy jakie oglądacie – oparte na faktach, są jedynie pewną wtłoczoną w ramy fabularne wizją rzeczywistości – wyselekcjonowaną tak by odpowiadała zasadom prowadzenia narracji i tak by pasowała do koncepcji tego kto opowiada. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, nikt nie musi być do nikogo podobny. Z kolei ekranizacja jest interpretacją. Interpretacja ma zaś to do siebie, że nie musi być u wszystkich taka sama. Chyba że jesteśmy na języku polskim w szkole średniej.
Niestety ogień rozmowy o castingach jest po prostu jak pożar lasu w Kalifornii. Nie sposób go ugasić a kiedy wydaje się, że już jesteśmy bezpieczni wybucha nowy. Tymczasem naprawdę rzadko kiedy są to dyskusje które wychodzą poza kłócenie się czyja prywatna wizja postaci czy aktora jest lepsza. Nie mając żadnego realnego punktu odniesienia nie jesteśmy w stanie wyjść poza krzyczenie na siebie – bez szans wzajemnego przekonania się do własnych racji. Bo jasne – jakiś aktor może nam nie pasować czy się nie podobać. Ale w sumie póki nie zagra jakiejś roli tak naprawdę nie wiemy czy do niej pasuje. I to się tyczy zarówno tych absolutnie przekonanych że ktoś jest dobrze wybrany jak i kogoś kto twierdzi, że to najgorszy wybór na świecie. Jasne raz na jakiś czas zdarza się casting idealny, gdzie wszyscy mówią – OK to ten człowiek, ale w sumie jak często? Mam wrażenie że ostatnim razem kiedy Jackson ogłosił, że Martin Freeman zagra Bilbo Bagginasa. Przy czym – czy mieliśmy wtedy pewność że aktor poradzi sobie z rolą? Tak. Czy wiedzieliśmy jak inny będzie Hobbit Jacksona od oryginału? Nie. Czy bylibyśmy równie pewni swego wiedząc co nas czeka? Nie wiem, dla mnie to tylko dobry przykład że nie mamy zielonego pojęcia co obejrzymy… zanim tego nie obejrzymy.
Nie będę ukrywać – jestem zmęczona dyskusjami o castingach. Są w dużej mierze takimi jałowymi kłótniami współczesnego Internetu. Mogę godzinami dyskutować czy jakiś aktor był dobry w jakiejś roli czy nie. To jest rozmowa o kulturze. Co więcej – rozmowa w której możemy wyjść poza nasze emocje i skorzystać z jakiegoś materiału. Możemy śledzić tropy interpretacyjne, możemy porównywać różne role i zastanawiać się co w danym wykonaniu było dziełem aktora a co nie, możemy się dziwić, że aktor dał sobie radę z taką rolą, która wydawała się dla niego nie pasująca. To jest rozmowa o kulturze na którą zawsze się zapiszę. Bo wtedy rozmawiamy o wizji reżysera, o tym jak się aktor w nią wpisuje, o samym pomyśle na interpretację tekstu źródłowego. Inaczej tylko gapimy się w zdjęcie, albo w ogłoszenie do castingu i udajemy, że w tym wszystkim chodzi o kulturę. Tymczasem chodzi tylko o nasze ego i przekonanie, że nasza wizja opowieści jest jedyną słuszną i powinna być obowiązującą. Cóż za ograniczająca dyskusja w której musimy wszystkich przekonać do naszej wizji rzeczywistości, zamiast – co kultura daje nam w darze – poczekać aż ktoś pokaże nam jak on to widzi. Jedyny sposób na świecie żeby choć trochę spojrzeć na świat cudzymi oczyma.
Na koniec muszę powiedzieć, że dyskusje są też frustrujące, bo niestety – ponieważ odnosimy się tylko do emocji i przekonania, że moje zdanie powinno być obowiązujące, nie odnosimy się do wiedzy. Co oznacza, że kiedy rozmawiamy o urodzie aktorów, podobieństwa do oryginału czy kolorze skóry, w ogóle nie rozmawiamy o tym jak działa system dobierania aktorów do ról, jak skomplikowane są relacje pomiędzy reprezentacją na ekranie a reprezentacją w biznesie, nie wiemy jak tak naprawdę wygląda proces podejmowania ostatecznych decyzji o roli, odrzucamy na bok cały – niekoniecznie kulturowy, ale społeczny kontekst problemu. A ta wiedza istnieje, ten kontekst istnieje. Jest czymś więcej niż nasze widzi mi się odnośnie roli. Ale jednocześnie – ta wiedza, nie jest powszechna, więc zamiast rozmawiać o czymś poważnym i wielowątkowym – wracamy do emocji.
Dyskusje nad informacjami o castingach tworzą złudzenie poważnych rozmów o ważnych elementach kultury. W istocie są jak nagłówki w brukowcu. „Emeryci nie mają na leki, a poseł X rozbija się Hondą nad morzem”. Jeśli będziecie dyskutować na temat tego jak Honda posła X ma się do problemu cen leków w Polsce, to szybko zamieni się to w populistyczną pyskówkę. To nie będzie rozmowa o polityce, czy o ochronie zdrowia. Choć może tak wyglądać. No i tak mniej więcej jest z dyskusją o castingach. Jest prostsza bo próg wejścia do niej to – „podoba mi się”, „nie podoba mi się”. Jest płaska bo w sumie na tym się kończy. Stąd nie będę ukrywać, mam do tych dyskusji nie tylko dystans, ale i zniechęcenie. Chcecie pogadać o tym jak przez lata zmieniała się koncepcja postaci Jamesa Bonda? Chętnie. Chcecie pokazać jak Bond pokazuje zmieniającą się męskość i wizję dominacji Wielkiej Brytanii w świecie? Jestem pierwsza. Chcecie spędzić cztery godziny kłócąc się czy jakiś aktor jest wystarczająco ładny na nowy film o Bondzie? Trochę nuda.
Apeluję wiec do wszystkich. Dyskusje o rolach zostawmy na czas kiedy role będą. Kiedy będziemy mogli obejrzeć film czy serial i powiedzieć „A! O to chodziło!”. Bo wtedy to jest dyskusja o kulturze. W innym przypadku – pyskówka, w której nie jesteście w stanie powiedzieć nic więcej poza tym, że ktoś waszym zdaniem ma odpowiednią twarz. A to jest dyskusja którą można prowadzić jak poszukujecie kogoś do reklamy pasty do zębów. A nie jak mówicie o kulturze.