Och Lucyferze, Lucyferze, co ja do diabła mam z tobą zrobić… przyznam szczerze, od dawna nie zdarzyło mi się by serial tak bardzo mnie jednocześnie rozbawił, zirytował, rozczarował i zachęcił bym oglądała więcej. A taki jest właśnie Lucyfer w drugiej połowie swojego piątego sezonu. Post został napisany tak by nie było w nim jednoznacznych spoilerów. Przypominam jeszcze że o pierwszej połowie sezonu pisałam TUTAJ
Wyznam wam coś szczerze – pomysł sprowadzenia postaci Boga od samego początku niekoniecznie mi pasował. Wiecie, kiedy do całego tego diabelsko anielskiego zamieszania dodaje się wszechmocnego boga to nagle przestaje być zabawnie a zaczyna się robić bardzo niedorzecznie. Co powiedziawszy – mam wrażenie, że trzy pierwsze odcinki sezonu, w których postać Boga Ojca ogrywa kluczową rolę są chyba najlepsze.
Przynajmniej mamy w nich bardzo wyraźnie zarysowany konflikt oparty przede wszystkim na emocjach. Lucyfer nie chce niczego więcej tylko miłości i zrozumienia swojego ojca, a brak jasnej deklaracji, że jest kochany i akceptowany przenosi się na jego inne działania i decyzje. Kiedy odrzucimy cały ten niebiański wątek dostajemy całkiem przyzwoity psychologiczny obraz rodzinnego konfliktu. Ba! Na tyle logiczny w swoim prowadzeniu postaci, że nawet moment, kiedy Lucyfer i sam Bóg zaczynają śpiewać utwór z Nędzników ma w ramach tej opowieści sens.
Problem w tym, że twórcy – którzy nie zdawali sobie chyba sprawy, że dostaną jeszcze sezon, zostali z odcinkami, które wydają się jednocześnie łapać jak najwięcej postaci i wątków, a z drugiej – niekoniecznie mieć na nie miejsce. Najbardziej chyba absurdalne w tym wszystkim jest to, że serial – który w tym momencie koncentruje się niemal w całości na rywalizacji o bycie wszechmocnym bóstwem, wciąż chce być też kryminalnym proceduralnem. Nieprzystawalność tych dwóch warstw narracji jest tak dalece przekomiczna, że trudno się w to zaangażować. Wyznam wam szczerze, że kiedy domknął się po kilku odcinkach wątek konfliktu z ojcem (przynajmniej częściowo) musiałam się bardzo zebrać w sobie by obejrzeć resztę do końca za jednym posiedzeniem. Być może dlatego, że jest tam odcinek bardzo, bardzo słaby (dotyczący Dana Espinozy) który ogląda się z największą trudnością.
Inna sprawa – choć w tych odcinkach znajdziemy sporo emocji to są wątki w których ich zdecydowanie brakuje. Tu przede wszystkim chodzi o związek Lucyfera i Chloe. Nigdy nie była to para która miała najlepszą chemię w telewizji, ale jednak obserwowanie jak próbują się zejść dawało jakąś satysfakcję. W tych odcinkach które teraz widzimy właściwie trudno powiedzieć co się między nimi dzieje – można dojść do wniosku, że żadne z nich nie jest jakoś szczególnie drugim zainteresowane. Padają ważne słowa i istotne deklaracje, ale całość jest taka… osobna. W sumie miałam poczucie, jakby ten wątek – choć absolutnie kluczowy trochę ciążył scenarzystom.
Inna sprawa, że pojawiają się w tym sezonie wątki dość drastycznie przycięte, niemal obraźliwie skrócone jak np. Powrót Ewy, która jeszcze niedawno odgrywała rolę kluczową. Nie jestem też fanką tego jak nagle coś co w poprzednich sezonach było niesłychanie ważne jak np. Śmiertelność syna Amenadiela teraz zostaje rozwiązane w dwóch dialogach. Podobnie poszukiwanie przez Mazikeen duszy zostaje rozwiązane nieco na kolanie. Oczywiście jeśli już miałabym powiedzieć jaki wątek dotyczący postaci drugoplanowej najbardziej mnie zirytował to ten dotyczący Dana Espinozy. Mam wrażenie, że wszystko co przytrafiło się mu w tym sezonie jest dowodem na to co dzieje się z postaciami, przy których scenarzyści są zbyt znudzeni by je napisać.
Co powiedziawszy – bardzo dobrze bawiłam się oglądając ten sezon. Sporo w nim było dowcipów (spotkanie fałszywego medium z człowiekiem planującym program telewizji FOX to takie pięknie kopnięcie w kostkę tych którzy skasowali serial), gier słownych i nawiązań do kwestii biblijnych. Fajnie było też przyjrzeć się postaciom z przeszłości Lucyfera. Wciąż widać, że Tom Ellis bawi się fenomenalnie na planie i wciąż jestem pod wrażeniem, jak inaczej wygląda i zachowuje się w serialu Michael – co nie jest proste biorąc pod uwagę, że głównie różni go od Lucyfera uczesanie. A jednak co dobra gra aktorska to dobra gra aktorska. Przy okazji – to już piąty sezon a ja nadal nie mogę się nadziwić jak słabo jest zagrana rola Chloe. Nie wiem czy Lauren German jest dobrą czy złą aktorką wiem, że jej postać jest zagrana tak bardzo na jednej emocji i jednym wyrazie twarzy, że staje się to miejscami komiczne. Zwłaszcza, że reszta obsady radzi sobie naprawdę bardzo dobrze.
Wiem, że wiele osób było zawiedzionych odcinkiem musicalowym ale osobiście – uważam że wyszedł lepiej niż gorzej. Wyjaśnienie dlaczego wszyscy tańczą i śpiewają miało sens (przynajmniej w świecie serialu), udało się ze dwie piosenki odpowiednio wkomponować w nastrój jaki mieli w danym momencie bohaterowie i co ważne – i moim zdaniem kluczowe dla powodzenia takich produkcji – dostosowano aranżacje utworów do możliwości wokalnych aktorów. Tom Ellis ma bardzo ładny głos ale jednak nie wyciągnie nut tak jak profesjonalny śpiewak więc trzeba utwór odpowiednio zaaranżować. Podobało mi się też że osoby które ewidentnie nie chciały czy nie potrafiły śpiewać nie zostały w to wciągnięte. Co powiedziawszy – nie wszystko tu się idealnie udało ale i tak miałam frajdę i ucieszyło mnie, że skorzystano nie tylko z utworów popowych ale też musicalowych.
Jak pisałam na wstępie – ta druga cześć piątego sezonu ma w sobie coś frustrującego – wydaje się być taką mieszanką stylów i pomysłów, która czasem się udaje a czasem prowadzi do zadawania sobie niepotrzebnych pytań o sens całego zamieszania. Wciąż jednak pod sam koniec sezonu złapałam się na tym, że chciałabym więcej. Choć na tym etapie – z ulgą przywitałaby porzucenie już zupełnie nie przystającego formatu (czy właściwie szczątek formatu) policyjnego proceduralna. Ostatecznie najlepiej (przynajmniej moim zdaniem) Lucyfer radził sobie w tym czwartym sezonie gdzie był bardzo jednoznaczny spójny wątek przewodni.
Nie da się ukryć, że trudno jest jednoznacznie ocenić piąty sezon Lucyfera – urwany w połowie z powodu pandemii, sprawia wrażenie jakby chciał być kilkoma sezonami na raz i niekoniecznie umiał pozbierać jakieś pragnienie by domykać wątki z tym, że został jeszcze jeden cały sezon. Dlatego daję tu taryfę ulgową i cieszę się, że całość dała się jednak oglądać i że cały serial po przejściu do Netflixa zyskał drugie życie. Pytanie tylko czy uda się mu w ostatnim sezonie satysfakcjonujące przejść do wieczności.