Od dawna już nie trafiłam na serial, który sprawiłby, że moja godzina położenia się spać przesunęła się na czwartą w nocy. Widzicie jeszcze parę lat temu zarywanie nocy dla serialu było dla mnie niemal normą, ale kiedy się tyle ogląda łatwo złapać dystans. Ale czasem zdarza się coś co łapie i nie chce puścić. Takim serial jest „Szkoła Woltera” (oryginalny tytuł „Mixte 1963”). Francuski serial od Amazon Prime, który opowiada o pierwszej koedukacyjnej stronie w niewielkim francuskim miasteczku.
Rozpisana na osiem odcinków (jak na razie bo jest tu duży potencjał na drugi sezon) historia opowiada o losach uczniów i nauczycieli ze szkoły do której – w 1963 zaczęto przyjmować dziewczęta. Jest ich na razie tylko kilkanaścioro ale to pojawienie się ich wśród zastępów nastoletnich chłopaków wywołuje wystarczająco duże poruszenie. Nauczyciele i uczniowie stają przed wyzwaniami dotąd im nieznanymi – jak traktować dziewczęta i jak przyjąć wszelkie konsekwencje jakie wynikają z ich pojawienia się w szkolnych murach. Jak szybko okazuje się, wraz z dziewczętami w szkole pojawia się i więcej miłości i więcej przemocy. A ostatecznie – nie jedno serce zostanie złamane, wybuchnie nie jeden skandal a i nauczycielom przyjdzie przewartościować swoje spojrzenie na świat.
Tym co przyciąga do „Szkoły Woltera” jest nieco inne – dalekie od amerykańskiego, podejście do szkolnej dynamiki. Tak jasne, pojawiają się wątki które dobrze znamy – jak wyśmiewanie grubego ucznia, czy wypominanie komuś gorszego pochodzenia, ale te relacje pomiędzy uczniami są dużo bardziej skomplikowane. Znacznie mają nie tylko rodzice, czy sytuacja materialna, ale też oceny i fakt czy jest się lubianym przez nauczycieli. Oglądając szkolną dynamikę miałam wrażenie, że jest dużo bliższa tej którą ja znam ze szkoły, gdzie oceny nie pozostają bez znaczenia w ustawianiu hierarchii. Czułam się w czasie seansu dużo bliżej tego co znam niż kiedy oglądam amerykańskie produkcje.
Nie mniej tym co serialowi wychodzi najlepiej to tworzenie ciekawych postaci i naturalnie rozwijających się wątków obyczajowych. Na pierwszym planie mamy rodzeństwo, Jean – Piere to najprzystojniejszy chłopak w szkole (aż pięknego młodzieńca wybrali) który dodatkowo wyróżnia się doskonałymi ocenami, jego siostra Michele dopiero zaczyna naukę i dość szybko staje się jasne, że nie będzie najbardziej potulną i grzeczną ze wszystkich uczennic. Kluczową postacią jest też ich wujek – Paul Bellanger, który pracuje w szkole jako opiekun do spraw uczniów. Paul do początku intryguje, z jednej strony wiemy, że jest żonaty (jego żona jest w szkole pielęgniarką) ale od chwili kiedy w pokoju nauczycielskim pojawia się nowa młoda nauczycielka angielskiego zachowuje się dziwnie. Ten wątek jest dużo ciekawszy i bardziej zaskakujący widza niż wynika z jego pobieżnego streszczenia.
Wśród nowych uczennic znajduje się też Simone, której rodzina pochodzi z Algierii a ona sama mieszka chwilowo z wujostwem, bo rodzice zostali w rodzinnym kraju. To ciekawy wątek – myślę, dla widza polskiego wymagający pewnego dopowiedzenia, bo nie ma wątpliwości że z jednej strony Simone nie jest kimś obcym a z drugiej, że żaden szanujący się chłopak w mieście nie powinien umawiać się z dziewczyną pochodzącą z francuskiej rodziny z Algierii. Inną ciekawą postacią jest Annick – prześliczna dziewczyna o energii tych wszystkich gwiazd ekranu lat sześćdziesiątych. Annick to niesłychanie inteligentna i zdolna dziewczyna, która na każdym kroku musi walczyć z faktem, że dla takich piękności widzi się tylko jedną życiową drogę.
Plusem serialu jest koncentrowanie się nie tylko na dziewczynach ale też na chłopakach. Fantastyczną postacią jest Henri Pichon – grubszy chłopak, który jednak nie boi się zagadać do dziewczyn. Mając w domu cztery siostry Pichon nagle okazuje się posiadać magiczną umiejętność komunikowania się z dziewczynami. To jeden z moich ulubionych wątków bo sugeruje, że większość nastoletnich chłopców bardziej by się swoich rówieśniczek bała niż próbowała je prześladować. Ciekawą postacią jest też Alain Laubrac chłopak, który musi łączyć pracę ze szkołą. Co nie jest proste i nie trudno się dziwić, że wcześniej czy później pojawia się pytanie – czy to się opłaca.
Jednocześnie mówimy tu o serialu, który koncentruje się wokół typowo młodzieńczych problemów. Są nauczyciele którzy mają niesamowicie wysokie wymagania. Są prace domowe które trzeba odrobić w zespole, mecze nauczycieli i uczniów, oszukiwanie rodziców by móc wrócić do domu później, głupie decyzje, wielkie uczucia, i próba dowiedzenia się – co właściwie w życiu robić. Przy czym co mnie naprawdę ujęło, to całkiem sporo zrozumienia dla realiów w których żyją bohaterowie. Choć pojawiają się postaci progresywne to jednak – uczniom, którym daleko do współczesnego myślenia twórcy nie przyczepiają od razu łatek ludzi złych. Chyba najciekawszy jest tu Jean-Piere – chłopak który z jednej strony próbuje wpisać się w model męskości z lat sześćdziesiątych, z drugiej targają nim wszystkie te młodzieńcze uczucia, których nie potrafi wyartykułować. To dokładnie ten rodzaj bohatera którego amerykańskie kino nie zawsze jest w stanie stworzyć.
„Szkoła Woltera” ma w sobie jakąś lekkość, której często brakuje mi w serialach. Być może dlatego, że dobrze wykorzystuje budowanie napięcia, ale jednocześnie – wcale z nim nie przesadza. To nie jest jedna z tych historii gdzie w pierwszym odcinku ktoś kogoś morduje a potem napięcie rośnie. Wręcz przeciwnie – pierwszy odcinek jest chyba najbardziej dramatyczny a potem napięcie powoli opada i zanurzamy się w rytm roku szkolnego. I tak oczywiście to jest francuski serial, więc wcześniej czy później każdy poczuje do kogoś miętę. Ale co ważne – pod względem tego jak się pokazuje starsze czy nastoletnie uczucia to naprawdę bardzo daleko temu do seriali amerykańskich gdzie młodzieży nigdy nikt nie pilnuje. Tu trzeba kombinować, łgać rodzicom, a czasem nie ma czasu nawet na największy serca poryw bo trzeba odrobić prace domową. Co jest niesamowite kiedy zestawia się to np. z faktem, że większość młodych ludzi absolutnie bezceremonialnie w tym serialu pali, co jest zgodne z realiami ale trudne dziś do oglądania.
Jednym z największych plusów „Szkoły Woltera” jest to że oglądając emocje i pomysły młodych ludzi na ekranie można dojść do wniosku, że rzeczywiście – tak zachowują się nastolatki. W jednej z moich ukochanych scen, chłopak wyznaje miłość dziewczynie a tak mówi, że spoko ale w sumie, to wcześniej z nią zerwał i już jej nie obchodzi za bardzo. Ta sama dziewczyna jeszcze kilka odcinków wcześniej umierała z miłości do niego. Ale właśnie tak jest nastolatki kochają na zabój a potem im przechodzi. I wcale nie jest tak, że to zawsze dziewczęta odchodzą ze złamanym sercem. Co zresztą też mi się podobało, podobnie jak to, że młodzi ludzie wyglądają tu młodo, i często zupełnie bezradnie.
Oczywiście chciałabym, żeby serial miał drugi sezon, ma takie otwarcie, że spokojnie można go nakręcić. Ale gdyby miał się zatrzymać tylko na tych ośmiu odcinkach uznałabym to za cudowną podróż do świata przemyślanej europejskiej produkcji telewizyjnej, na którą ktoś wyłożył akurat tyle kasy by nie odstawała wizualnie od produkcji amerykańskich. Właśnie dla takich seriali i taki odkryć subskrybuję pięć platform streamingowych. Bo czasem nie ta która jest w danym momencie najgłośniejsza ma najciekawszą ofertę.