?
Hej
Zwierz nie chciał pisać tego wpisu osobno bo jest on trochę niszowy i wtórny, o wszystkim zwierz pisał to tu to tam. Ale skoro wysmażył już wpis główny może wam podrzucić też coś dodatkowego. Zwłaszcza, że podnoszą się to tu to tam głosy, że brak trochę Świerzowych regularnych rozważań serialowych. A o co chodzi? O absolutny fenomen jakim jest piąty sezon serialu Castle (jeśli nie widzieliście to we wpisie są spoilery)
Zwierz serial lubi od dawna (dokładnie od 1 odcinka 1 sezonu) ale, dotychczasowe sezony utwierdzały go w przekonaniu, że ma do czynienia raczej z najlepszą wersją serialu „ona plus on ze sporą dawką humoru” ale z niczym oryginalnym. Dopiero piąta seria ( albo to co w ramach niej dotychczas pokazano) udowadnia zwierzowi, że ma do czynienia z produktem jednak o klasę wyższym. Bo takim, którego jakość rośnie a nie spada. A jak wiemy to się prawie nie zdarza (House zaliczył spadek już w sezonie 4)
Dlaczego? Po pierwsze na Castle nie zadziałała klątwa Moonlighting. I to jest naprawdę przełom -dotychczas serialowi scenarzyści zwykli panikować (Bones!) kiedy para głównych bohaterów w końcu się zeszła – decydowali się na szybkie rozstania, dramatyczne powroty i masę komplikacji emocjonalnych. Do tego często owo serialowe skonsumowanie napięcia pozostawiało serial bez chemii ale z ckliwymi scenami w ilości hurtowej. Castle uniknęło tego problemu przede wszystkim wychodząc z założenia, że bohaterowie nie zmienią drastycznie swojego zachowania w pracy. Zwierz nie dostrzegł większej ilości wzruszających scen, jakiś dramatycznych wyznań czy kradzionych co chwilę pocałunków. Za to w jednym odcinku znalazł się najlepszy uścisk dłoni w historii telewizji. W sumie relacje i sposób zachowania bohaterów zmienił się bardzo subtelnie. I to jest chyba największy plus – bo wciąż oglądamy ten sam serial a bohaterowie są wciąż tymi samymi ludźmi.
Druga sprawa to kwestia formalna. Castle w piątym sezonie to ciąg eksperymentów – odcinek w którym kamera kręci dokument na komisariacie, odcinek w którym nasi bohaterowie zostają odcięci od świata, odcinek który toczy się w Hamptons- wszystko świadczy o tym, że scenarzyści chcą byśmy nawet przez chwilę nie mieli okazji sie nudzić. I rzeczywiście nudno nie jest, bo kolejne odcinki wyłamują się ze schematu i stają się raczej wariacją na temat klasycznego odcinka Castle niż kolejnym identycznym schematycznym fragmentem serii. Wielkie brawa bo inne seriale eksperymentują z formą zdecydowanie mniej podrzucając jeden maksimum dwa inne odcinki na sezon. W 5 sezonie mieliśmy ich już 4. I każdy z fajnym pomysłem.
Sprawa trzecia – humor – Castle zawsze był zabawny, ale piąty sezon bije pozostałe na głowę. Odcinek The Final Frontier dziejący się w czasie czegoś na kształt Comic Con i mający za wątek przewodni morderstwo wśród wielbicieli dawno skasowanego seriali sf to odcinek, jakby pisany z myślą o tym jak uczynić fanów szczęśliwymi. I czyni – najlepszy przykład w Imdb odcinek ma ocenę 8,8/10 – coś co nie zdarza się szczególnie często. Zresztą w całym tym sezonie scen w których można się zakochać jest zdecydowanie więcej. Tak jakby scenarzyści zdali sobie sprawę, że kochają ich przede wszystkim widzowie pragnący jak największej ilości popkulturalnych nawiązań. Bo Castle czasem sprawia wrażenie prawdziwszego serialu dla geeków niż The Big Bang Theory.
Na koniec zachwytów mała refleksja nad losami serialu. Który miał zniknąć z ramówki stacji dwa razy. Dwa razy uratowali serial fani. I zobaczcie jak bardzo się opłacało – dziś serial jest niezwykle popularny, zaś np. książki wydawane pod nazwiskiem Richard Castle tłumaczone są już na Polski gdzie serial ma fanów (czy zwierz wam mówił o wydaniu gdzie tłumaczka dedykuje książkę Stanie Katic która gra Kate Beckett, której to fikcyjnej Kate Beckett jest zadedykowana książka o fikcyjnej Nicky Heat, opartej na fikcyjnej Beckett. Prawie Incepcja).
Zwierz musi jeszcze dodać, że nie byłoby sukcesu gdyby nie aktorzy – jeszcze nikt nie odszedł z głównej ekipy rozmieniać swojej zdobytej sławy w innych produkcjach, więcej – wydaje się, że grają lepiej niż w pierwszych sezonach. Zwłaszcza Nathan Fillion podbił serce zwierza tak delikatnie rozmywając linię między tym jakim geekiem jest w rzeczywistości a jakim geekiem jest Castle. Serio zwierz śledzi jego twitter i spokojnie mogłyby to być tweety Richarda Castle.
A wszystko w serialu o samotnym ojcu pisarzu, który zawsze powinien słuchać mamy.