Hej
Ponieważ zwierz znów jutro wyjeżdża ( a właściwie wylatuje ) postanowił pozostawić publiczność ( czytaj: trzech czytelników z czego większość stanowi rodzina) z postem który chodzi zwierzowi po głowie już od dawna i którego treść zwierz już sygnalizował. Chodzi mi mianowicie o ekranizacje komiksów. Nie jest to temat szczególnie nowatorski ale powiedzcie mi czy istnieje coś bardziej ociekającego popkulturą? Nie wszyscy zdają sobie sprawę że ekranizacje komiksów to wcale rzecz nie nowa a pierwsze Batmany i Supermany powstawały w dość spartańskich warunkach w latach 60. Wiele osób zapomina też że pewnym okresem renesansu dla takich filmów był przełom lat 70-80 kiedy to nakręcono Supermany, Spider-many ( posiadam ową cudowną produkcję na kasecie) oraz nieco później Batmana. Nakręcono też o czym już naprawdę mało kto pamięta Kapitana Amerykę ( efekty specjalne koszmarne no i ta antykomunistyczna wymowa czyniły film niezapomnianym. Być może to właśnie te produkcje przekonały cały świat że ekranizacja komiksu co prawda może bawić i zarobić pieniądze ale wielkiego kina z tego nie będzie. Nie chcę tu streszczać całej historii ale coraz częściej odnoszę wrażenie że tu właśnie leży cała tajemnica ekranizacji komiksów ostatnimi lat. Stały się one bowiem ostatnią ostoją starego dobrego Hollywood gdzie wiadomo kto jest dobry a kto jest zły. Dzięki temu że nikt się niczego wielkiego po nich nie spodziewa nie ciąży na nich presja sprostania wymaganiom krytyki ( co najwyżej zagorzałych fanów). Oczywiście zdarzają się wycieczki reżyserów w kierunku nieco poważniejszych tematów – X-meni Brayana Singera ( moim skromnym zdaniem najlepszy film na podstawie komiksu) próbowali podjąć temat odrzucenia, zaś niesławny Hulk Anga Lee ( jedyny tak nudny film na podstawie komiksu jaki widziałam choć reżysera nieywykle szanuję) miał opowiadać o granicach człowieczeństwa, z kolei w ostatnim Hellboyu del Toro starał się przemycić odrobinę swojej oszałamiającej artystycznej wizji rodem z Labiryntu Fauna. Na nic jednak te wysiłki – publiczność najbardziej pokochała Spidermana i Iron Mana – filmy które niczego nie udają i które jasno prezentują kto jest dobry a kto zły w całej tej opowieści. Czy to źle? Cóż moim zdaniem w kinie zawsze istnieje miejsce do zapełnienia – jeśli umiera western, film policyjny zamienia się w opowieść o korupcji a filmów o rycerzach już się nie kręci to ludzie potrzebują czegoś co wypełni lukę. Choć niektórych to dziwi to jednak chyba dla nikogo nie jest tajemnicą że dylematy moralne to nie do końca to po co publiczność przychodzi do kina. Jednak dla mnie fascynującym zjawiskiem jest to jak nie da się przewidzieć co odniesie sukces. Powrót Supermana który powinien przyciągnąć do kin największe tłumy absolutnie zawiódł z kolei reaktywowanie Batmana ( zresztą bez żadnego szacunku dla komiksu o co mam spore pretensje do Nolana) okazało się wielkim przebojem. Europejczykom wydawać się może że kręcenie filmów na podstawie komiksów to w sumie zabawa dość ograniczona – w końcu ile części Batmana można nakręcić. Zapomina się tu oczywiście o olbrzymiej ilość bohaterów mniej za oceanem znanych- niedługo ma na przykład powstać ekranizacja Thora a ja wciąż z utęsknieniem czekam aż ktoś nakręci film o Zielonej Latarni. Dlatego ilekroć widzę że film taki jak Wolverine dobrze radzi sobie w rankingach cieszę się niezmiernie bo wiem że oznacza to że gdzieś tam za wielką wodą jakiś producent w końcu zgadza się przyjąć scenariusz o trzeciorzędnej postaci komiksowej. Jednocześnie mam nadzieje że taka popularność filmów na podatawie komiksów przyczyni się do ponownego wydawania w Polsce komiksów o superbohaterach. Bo jak na razie odnoszę wrażenie poznajemy tą rozrywkę od złego końca.