Zwierz czasem nie jest w stanie uwierzyć, jakim jest szczęściarzem. Siedział sobie w pracy pobolewał go ząb (spokojnie dentysta już umówiony), organizacja Secret Santa zaczynała przysparzać pierwszych oznak stresu (coś was w tym roku szalenie dużo), kiedy odezwały się niemal jednocześnie dwie osoby, które zwierz poznał, jako czytelników swojego bloga. Jedna oddawała zaproszenie na Thora 2, druga brała zaproszenie na Thora 2 a zwierz załapał się na wyprawę, jako osoba towarzysząca. I tak ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zwierz znalazł się w poniedziałkowy wieczór na pokazie filmu, który na chwilę pozwolił mu zapomnieć o wszystkim, co budziło jego mniejszy bądź większy niepokój. Bo Thor 2 to idealny film dla ludzi, którzy chcą iść do kina, dobrze się bawić i prosić o więcej. Świadom, że spoiler jest mordercą przyjemności zwierz będzie posługiwał się ogólnikami, ale też wybrał recenzje w punktach, bo po prostu ma tyle w głowie, że inaczej nie uporządkuje tego, co myśli. I tak to jest recenzja bezspoilerowa, (choć to jak taniec na linie)
Cudowna lekkość sequela – zwierz czuł już to przy Iron Manie, 3 ale dopiero Thor 2 uświadomił mu o ile lepsze są filmy o super bohaterach, kiedy ich twórcy nie starają się do każdego filmu wrzucić kolejnego elementu budowy uniwersum Marvela. Thor 2 choć powiązany z Avengersami nie jest jednym wielkim trailerem filmu, który zostanie dopiero nakręcony i gdyby nie znać jedynki ani nawet Avengersów można byłoby się całkiem dobrze bawić. Film opowiada bardzo komiksową (w dobrym znaczeniu tego słowa) historię od początku do pewnego końca. Zwierz musi powiedzieć, że to jednak jest zdecydowanie fajniejsza rzecz od np. Kapitana Ameryki, który przygotowywał grunt pod inną produkcję. Poza tym widać, że scenarzyści zupełnie przestali się bać, że widzowie czegoś nie zrozumieją i wrzucają ich w sam środek akcji. Nareszcie uświadomiono sobie, że widownia filmów Marvela naprawdę nie potrzebuje ściągi z tego, co już się zdarzyło.
Film nie zapomina o naszych starych znajomych. Trochę dziwna z nich paczka ale miło, że nie zniknęli gdzieś po drodze bez wieści.
Prawy sierpowy, hak, uśmiech proszę – jednym z największych problemów współczesnych filmów super bohaterskich jest to, że staja się w pewnym momencie nudne – nie, dlatego, że brakuje akcji, ale właśnie, dlatego, że długie fragmenty filmu wypełnia jedynie, co raz bardziej wyrafinowane pranie się po pyskach czy strzelanie. Takie sceny bawią jednym filmuje – w dziesiątym są nudne. Na całe szczęście Thor 2 ma po pierwsze – trzy zupełne różne sceny walki, z których wszystkie mają jakiś pomysł (i zupełnie inną choreografię) po drugie są zrobione z odpowiednim zachowaniem równowagi pomiędzy tym, co dramatyczne a co zabawne. I to jest jednak spora ulga – bo nawet w Avengersach ten koktajl nie był tak dobrze odmierzony jak tutaj, gdzie równowaga była niemal idealna, co sprawiło, że żadna scena nie dłużyła się koszmarnie, co zdarzało się niekiedy w innych nawet sympatycznych produkcjach. Zresztą w filmie poczucia humor jest naprawdę dużo i scenarzyści nie przepuszczą nawet drobnej okazji by pośmiać się chociażby z mieszkańców Asgardu skonfrontowanych z ziemską codziennością.
Zwierz musi przyznać, że choć może gif nie jest najlepszym przykładem tego jak dowcipny potrafi być film to miejscami jest on niesłychanie zabawny
To tu to tam razy siedem – jednym z ciekawszych wymysłów świata Marvela jest pogodzenie faktu, że jednocześnie możemy mieć stwory z kosmosu, Nordyckich bogów, genialnych milionerów, super żołnierzy, magię, legendę i naukę. Wszystko dzięki koncepcji, że światów jest siedem a ziemia jest tylko jednym z nich. Koncepcja ta, choć wyłożona w Thorze pierwszym to dopiero w dwójce możemy zobaczyć jak fajny to pomysł – przenoszenie akcji pomiędzy Ziemią Asgardem czy innymi wymiarami sprawia, że w jednym filmie dostajemy kilka różnych krajobrazów – a całość nabiera dobrze znanego uczucia prawdziwej kosmicznej przygody. Serio zwierz nie miał takiego poczucia, że jest w środku czegoś kosmicznego od czasu Gwiezdnych Wojen. A zwierz uwielbia być w środku Gwiezdnych Wojen (choć trzeba powiedzieć tak na marginesie, że niestety bohaterka grana przez łączącą obie te produkcje Natalie Portman jest troszkę za słabo napisana zdaniem zwierza).
Asgard, który nam ledwo mignął w poprzedniej produkcji tu pokazany jest w całej okazałości i jest to naprawdę cudowne miejsce.
Nie po to masz rolę by jej nie grać – Zwierz ma obowiązek uwielbiać pierwszego Thora (ze względu na nie wymienione nazwisko reżysera), ale było w nim wiele postaci niewykorzystanych. Tu nareszcie, co grać ma Odyn (super bo Anthony Hopkins wielkim aktorem jest i głupio go marnować), jest nieco więcej Darcy (zwierz uwielbia Kat Dennings) a też te postacie, które pojawiają się tylko na chwilkę (tu zwierz trochę żałuje, że nie było więcej Lady Sif) mają chociaż jedną fajną scenę. No i było więcej Heimdalla – jeśli ktokolwiek miał wątpliwości czy obsadzenie Idrisa Elby w tej roli było dobrym pomysłem powinien absolutnie koniecznie zobaczyć Thora 2 gdzie Idris jak to się ładnie mówi „wymiata”. W ogóle to jest film dobrze zagrany i widać, że aktorzy dobrze czują się w swoich rolach. Nawet jeśli nie są one zbyt długie (zwierz ma wrażenie, że jest jeszcze drugie tyle filmu w wyciętych scenach).
Brata ma się tylko jednego – no właśnie skoro jesteśmy przy dobrym czuciu się w roli to trzeba powiedzieć, że Thor wygrywa dynamiką pomiędzy Thorem a Lokim zarówno Hemsworth jak i Hiddleston grając swoich bohaterów już po raz trzeci (nie mając jednocześnie na plecach ciężaru dwóch filmów poświęconych tylko ich bohaterom) doskonale znają już swoich bohaterów i znakomicie sprawdzają się we wspólnych scenach, które stanowią bez wątpienia najjaśniejszy punkt filmu. Zwłaszcza, że wychodzi tu na wierzch dawno już poczyniona znakomita decyzja castingowa – nie chodzi jedynie o to, że Chris Hemsworth naprawdę wygląda jak Thor a Hiddleston nie ma problemu z przybieraniem takiego wyrazu twarzy, że nie mamy wątpliwości, że jest szaleńcem. Chodzi tu raczej o różny sposób gry aktorów ich inne źródło ekranowej charyzmy, dynamikę poruszania się itp. To dwóch bardzo różne grających aktorów, ale razem stanowią doskonały zespół i prawdę powiedziawszy, obecność jednego bez drugiego zawsze wydaje się jakby niepełna. Poza tym, – kto wie, może żarty z wywiadów są prawdziwe i klan Hemsworthów przygarnął do siebie Hiddlestona bo na ekranie czuje się dynamikę jak między rodzeństwem co wcale nie jest takie proste do zagrania (trudno o bliższą rodzinę niż własne rodzeństwo a jednocześnie w każdej takiej opartej na silnych uczuciach pozytywnych relacji jest ochota po prostu drugą stronę udusić).
Loki, Loki, Loki – to, co niesamowicie widać po scenariuszu filmu to fakt, że producenci, twórcy i reżyser zdali sobie sprawę, że Loki wyrósł ponad rolę brata Thora i stał się dla wielu widzów ulubieńcem. Loki ma w tym filmie zdecydowanie najlepsze sceny i dialogi – udało się przy kreowaniu tej postaci połączyć wszystko, co widzowie lubią najbardziej – trochę prawdziwego emocjonalnego rozdarcia człowieka, którego całe życie okazało się kłamstwem. Trochę syna pragnącego miłości swoich rodziców (zwłaszcza ojca), trochę boga podstępu, szaleńca no i przede wszystkim głównego żartownisia Asgardu. Na koniec kogoś, kto tak naprawdę dawno porzucił rozróżnienie na dobre i złe, przez co staje się jeszcze bardziej interesujący niż dotychczas. W ostatecznym rozrachunku dostajemy postać, której obecność na ekranie to czysta radość dla fanów. Do tego zwierz nie przesadza pisząc, że Tom Hiddleston naprawdę gra Lokiego lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. W ogóle zwierz ma wrażenie, że Tom grał najlepiej ze wszystkich aktorów w filmie. Ale zwierz jest odrobinę zaślepiony, choć miejmy nadzieję, że nie aż tak strasznie.
Zwierz ma wrażenie, że twórcy napisali postać Lokiego lepiej niż wszystkie inne na ekranie. Nieprzypadkowo.
Nie przyszedłem tu pana pouczać – strasznie spodobała się zwierzowi koncepcja złych w tym filmie – Mroczne Elfy prowadzone, przez przykrytego mnóstwem makijażu Christophera Ecclestona, (choć kiedy jego bohater się odzywał zwierz był w stanie myśleć tylko o tym, że wiele planet ma północ) nie są powodowane zemstą czy chęcią przejęcia władzy nad światem. Ich cel jest zdecydowanie ciekawszy – nasz wszechświat jest z ich punktu widzenia pomyłką i aberracją, stąd ich działania, choć wchodzą w schemat typowych działań podłych złych z komiksów to jednak mają nieco inny wydźwięk. Nie chcą jak Loki z Avengersów podporządkować sobie ludzi, nie pragną wszechmocy, pragną by wszystko stało się na powrót tym, czym było, czyli niczym. Szkoda, że nie pobawiono się tym konceptem nieco bardziej, co nie zmienia faktu, że miło poznać bohaterów z nieco innymi motywacjami, (co np. sprawia, że nie boją się śmierci).
O! To jest film Disneya – było w Thorze kilka momentów, kiedy zwierz autentycznie pomyślał, że istotnie ogląda film Disneya. I to nie z powodu zawartych w nim treści, ale dlatego, że wizualnie jest w nim wiele scen autentycznie bajkowych. Zwierz jest czuły na punkcie urody filmu, a Thor jest miejscami filmem absolutnie przepięknym, zróżnicowanym i zaskakującym nas ujęciami, których nie koniecznie byśmy się spodziewali. jest w nim też skala, która całej przygodzie nadaje odpowiedniej oprawy tak, że zdecydowanie pomaga poczuć, że gra toczy się o najwyższe stawki. A kiedy już nie zachwycamy się lśniącym złotem Asgardem jesteśmy w Londynie. Pod względem wizualnym, to jeden z najładniejszych filmów z tego gatunku jaki zwierz widział i pierwszy od dawna, który naprawdę zrobił na zwierzu wrażenie efektami specjalnymi (chyba jednak lepiej widocznymi w 3D).
Film jest miejscami bardzo Disneyowski miejscami naprawdę ciekawy wizualnie. Szkoda tylko, że jak zwykle zmienia im się skala statków kosmicznych.
Cudowna płynność rzeczy – Zwierz wspomniał już, że Thor nie jest filmem przygrywką, czy filmem, który kurczowo trzyma się treści poprzednich super bohaterskich opowieści. Ale jednocześnie jest to produkcja bardzo komiksowa, wszystko jest w niej cudownie płynne – inaczej niż w Iron Manie, 3 który był pisany pod tym względem nierówno, to mamy wszystkie odpowiednie nawiązania, pamięć o tym, że istnieje SHIELD, że był Nowy Jork itp. Jednak nie to stanowi największy plus – podobnie jak w przypadku nawet grubego komiksowego tomu, tak tu czujemy, że mamy do czynienia jedynie z fragmentem większej całości, historii, która może się toczyć latami. Paradoksalnie jednak film na tym zyskuje a nie traci, bo już na tyle oswojeni z filmowym uniwersum Marvela, że podobnie jak wielbiciele komiksów, czujemy się w nim bezpiecznie, sporo rozumiemy i właściwie nie mamy nic przeciwko temu by poczekać na kolejną odsłonę historii.
W świecie bohaterów czas płynie podobnie do naszego – Jane na jakikolwiek znak od Thora czekać musiała aż dwa lata czyli tyle samo co inni wielbiciele serii.
Tylko żadnych rozumuzowań – najważniejsze zwierz zostawia na koniec – choć pod ostatnich minutach seansu zwierz zaklaskał i szepnął „ja chcę jeszcze raz”, choć wiadomość, że będzie Thor 3 ociepla serce zwierza, to jednak zwierz błaga was byście idąc do kina, nie oczekiwali, że ten film będzie czymkolwiek więcej niż wspaniałą super bohaterską rozrywką. Zwierz ma wrażenie, że wielu widzów idzie na film o Thorze a potem się dziwi, że to tu to tam pojawiła się jakaś klisza albo, że wszystko nosi znamiona typowego kina rozrywkowego. I tak ma być! Filmy o super bohaterach są jak seriale detektywistyczne – na końcu zawsze znajdą trupa, choćby nie wiadomo jak bardzo zapętlone było dochodzenie, superbohaterów jest po to by zwalczać zło choćby dysponowało zdecydowanie większą mocą. Zwierz zaś w czasie seansu złapał się za głowę tylko raz – kiedy w chwili zapomnienia spojrzał na napisy i zobaczył jak straszliwie odbiegają od tego, co właśnie padło z ust bohaterów. To już nie było tłumaczenie. To było pisanie drugiego filmu w napisach. I to dużo gorszego.
No właśnie – to jest taki film gdzie nie należy za bardzo rozmyślać nad logiką.
No dobra czas kończyć. Zwierz unosi się na radosnej chmurce filmowego szczęścia. Zwierz bał się strasznie, że Thor 2 będzie produkcją nieudaną. Ale nie, wręcz przeciwnie, jest niezwykle satysfakcjonujący, odprężający, zabawny i ma obsadę jak z obrazka. Zwierz wyszedł z kina szczęśliwy, z mocnym postanowieniem, że kupi DVD i będzie je sobie oglądał. Być może w kółko.
A teraz ogłoszenie parafialne. Jeśli jesteś nieposiadającym facebooka czytelnikiem zwierza to zwierz musi cię drogi czytelniku poinformować, że właśnie zaczął akcję Secret Santa, (jeśli o niej nie słyszeliście a macie facebooka możecie strzyc uszami) – to akcja rozdawania sobie prezentów (ręcznie robionych) przez czytelników zwierza. Tutaj macie link do strony na fb (widoczna nawet bez konta) gdzie wszystko jest wyjaśnione. W tym roku do zabawy zgłosiło się o 100 osób więcej niż w zeszłym, więc postaramy się jakoś (zwierz już pisze w liczbie mnogiej, bo zwerbował kilku pomocników skoordynować wszystko tak by podobnie jak w zeszłym roku wyszła wspaniała świąteczna zabawa. A na pytanie, dlaczego zwierz to robi, wasz drogi bloger przywoła słowa Lokiego: ” I do wat I want”.
Ps: Zwierz ma nadzieję, że Secret Santa uda się bez problemów – jakby, co będzie jeszcze dużo informacji. Ale w ogóle musi się udać. Zwierz tak zarządził.
Ps2: A do jutra powinien się skończyć nowy Sapkowski.