Wchodząc na salę kinową zwierz śmiał się, że nie powinno ufać się filmowcom którzy nawet nie potrafią dobrze zatytułować filmu. Wszak Terminator Genisys brzmi jakby to zwierz próbował zapisać Terminator Genesis i rypnął się po drodze. Nie mniej mimo, tych złośliwości (zwierz twierdził, że Termiantor: Salvation w tym wydaniu miałby tytuł Terminator:Starvation) zwierz wyszedł z kina zaskoczony tym jak bezboleśnie oglądało się najnowszego Terminatora.
Jednym z ciekawych wątków filmu teoretycznie jest nabieranie uczuć przez postać graną przez Arnolda. Tylko zamiast zadać ważne pytania postawiono na element komediowy
Trzeba od razu zaznaczyć, że tym razem filmowcy zupełnie zignorowali potencjał opowieści o stworzonej przez człowieka sztucznej inteligencji która obraca się przeciw niemu. Skynet, podróże w czasie, nie dające się zmienić przeznaczenie, wspomnienia których nie powinno się mieć w głowie – wszystko to służy jedynie jako dekoracja do filmu akcji. Z jednej strony szkoda – pierwszy Terminator stworzył grunt pod filmy które idealnie rozgrywały lęki współczesności. Nieuchronną zagładę ludzkości, która miała stać się naszym przeznaczeniem, niezależnie od tego jak bardzo się staramy. Teoretycznie rozegranie historii Skynetu we współczesności powinno nas jeszcze bardziej przerażać. Wszak już teraz jesteśmy podłączeni do setek sieci, które jeśli zechcą mogą znacznie utrudnić nam życie. To już nie strach z lat 90 czy nawet dwutysięcznych tylko dziwne poczucie, że kiedyś naprawdę zainstalujemy sobie na telefonie aplikację która przyczyni się do zagłady ludzkości (niektórzy twierdzą że to Snapchat ale zwierz uważa że trochę histeryzują). Być może dlatego historia, opowiadana już nie raz, co raz bardziej się trywializuje i co raz mniej jest w niej wątków które mogłyby pobudzić jakąś refleksję u widzów. W końcu kto chce się straszyć możliwym scenariuszem w letnie popołudnia.
Co więc nam zostało? Czysta rozrywka, która co prawda jest jednorazowa ale ten jeden raz można ją zobaczyć bez bólu. Historia dzielnego Johna Connora – przywódcy ruchu oporu który wysyła w przeszłość swojego najwierniejszego przybocznego by ten ocalił Sarah Connor przed działaniami Terminatora jest znana właściwie wszystkim. Układ sił się zmieniał Schwarzenegger się starzał ale pewne rzeczy pozostawały niezmienne. Tym razem początek historii jest nam opowiedziany dokładnie tak samo jak zwykle – dowiadujemy się o dniu w którym roboty zniszczyły ziemię poznajemy dzielnego Johna Connora i jego wiernego przybocznego Kyle’a Reese,który chętnie daje się wysłać w przeszłość. I tu zaczyna się nowa opowieść. Świat został nieco zmieniony i Sarah Connor już w latach osiemdziesiątych doskonale wie jaka czeka ją przyszłość, a co więcej jest wychowywana przez nikogo innego tylko przez znany nam model T-800 zaprogramowany tak by Sarah chronić. Ale to nie koniec potyczek i podróży w czasie. Zanim się obejrzymy nasi bohaterowie znajdą się w czasach jak najbardziej współczesnych a na ich drodze stanie jeszcze kilka terminatorów, w tym takie o których nam się wcześniej nie śniło. Wszystko zaś przy akompaniamencie wybuchów, w rytmie pościgów i stukocie wystrzeliwanej amunicji.
Termianto Genisys to film który zdaje sobie sprawę, że większość z widzów na widowni jakiegoś terminatora widziała i mniej więcej wie jakich elementów powinni się spodziewać. Dlatego też pełnymi garściami czerpie z dotychczasowych produkcji filmowych – powtarzając niekiedy sceny czy dialogi i cały czas grając z widzem który przecież doskonale wie jak takie historie się toczą. Z jednej strony ma to swój plus – historia toczy się szybko i sprawnie, a tam gdzie trzeba wykorzystuje się humor. Zwłaszcza że na Schwarzeneggera na ekranie nie sposób już patrzeć bez odrobiny uśmiechu na twarzy. Do tego twórcy starają się za wszelką cenę uciec z zamkniętego koła czasu w które zapędziły Terminatora pozostałe produkcje. Innymi słowy chcą nam opowiedzieć coś odrobinę innego ale jednocześnie nie za bardzo chcą nam opowiedzieć coś zupełnie nowego. Ostatecznie największą zmianą okazuje się fakt, że Sarah Connor istotnie nie jest istotą do ratowania. A przynajmniej tak twierdzą twórcy bo w istocie co chwilę trzeba ją ratować. Przy czym zwierz musi powiedzieć, że ponieważ Kyle’a też co chwilę trzeba ratować to właściwie mamy tu tylko dowód że w całej historii o Terminatorach najmniej interesujący są ludzie. Inna sprawa, że film nie pozostawia im zbyt wiele miejsca na rozwinięcie czegoś na kształt osobowości bo akcja rzeczywiście toczy się bardzo szybko.
W przypadku takich filmów z konieczności trzeba polegać na obsadzie która albo tchnie życie w swoje postacie albo też pozwoli im tylko zostać spisanymi przez rzemieślników kliszami. Z obsadą jest różnie. Arnold Schwarzenegger gra rolę raczej komediową i wychodzi mu to zaskakująco dobrze – głównie dlatego, że naprawdę nie musi za wiele robi by być śmiesznym. Wystarczy że recytuje swoje role i raz na jakiś czas próbuje się uśmiechnąć. Jai Courtney kontynuuje szlachetną tradycję grania Kyle’a Rees jako niezbyt ciekawego człowieka bez właściwości, choć trzeba mu przyznać,że ma odrobinę uroku – na tyle by w kilku scenach człowiek poczuł do niego sympatię. Inna sprawa, że film w którym z obowiązku musi być troszkę nagości, radośnie wykorzystuje fakt, że Courtney jest istotnie pięknie zbudowanym mężczyzną, choć w jednej scenie grany przez niego bohater magicznie traci spodnie między jedną a drugą sceną (Co zwierza bardzo rozbawiło choć nie powinno).
Pewnym rozczarowaniem była natomiast dla zwierza rola Emilii Clarke. Jej Sarah Connor niestety nie przypomina zupełnie bohaterki która przez pewien czas była synonimem nieustraszonej matki w popkulturze. Jasne Emilia gra młodszą Sarah ale jakoś nie ma w niej tej niesamowitej determinacji i chęci przeżycia która charakteryzowała jej wcześniejsze wcielenia. Z drugiej strony jest to postać dużo sympatyczniejsza ale jakoś pozbawiona charyzmy. Dziewczyna lata z kolejnymi pistoletami i sporo mówi o przeznaczeniu i poświęceniu ale zwierz nie rozpoznaje w niej prawdziwej wojowniczki. Może dlatego, że twórcy uparli się by jej przywiązanie do Terminatora, który ją wychował nakazywało podejmowanie samych nierozsądnych decyzji i działań. Wydać by się mogło, że dziewczyna wychowana przez maszynę powinna mieć w sobie nieco więcej takiej morderczej logiki a mniej sentymentu. Ale najwyraźniej takiej bohaterki widz by nie polubił – przynajmniej zdaniem producentów.
Jednak zdaniem zwierza największym błędem producentów było powierzenie roli Johna Connora Jansonowi Clarke. Aktor którego zwierz widział w wielu filmach a z żadnego nie pamięta (to znaczy musi się wysilić) ma w sobie coś takiego że zwierz od samego początku wie, że po jego postaci nie można się w filmie niczego dobrego spodziewać. Co więcej, zwierz ma problemy by uwierzyć, że jego John Connor mógłby rzeczywiście kogokolwiek poprowadzić do zwycięskiej walki. Wydawać by się mogło, że John Connor to typowa postać którą powinien grać bardzo charyzmatyczny aktor ale jak na razie wszyscy Connorzy jakich widział zwierz byli wyjątkowo nudni (poza jednym dzieciakiem). Ponoć początkowo producenci chcieli zatrudnić do roli Connora Toma Hardego i gdyby to zrobili to naprawdę byłby to zupełnie inny film. Na sam koniec zwierz musi powiedzieć, że nie do końca rozumie dlaczego Matt Smith przyjął taką a nie inną rolę w tym filmie i dlaczego zaszył się w siłowni by zmienić się z uroczego hipstera w napakowanego hipstera. To znaczy jego rola jest na tyle mała że mógłby spokojnie zawierzyć specom od kostiumów, że ukryją jego chudość. A w ogóle to zwierz się zdziwił bo w napisach początkowych nie ma znajomego Matta Smitha tylko Matthew Smith co brzmi dziwnie i do aktora zupełnie nie pasuje. Na drugim planie filmu jedynym aktorem który się wyróżnia jest obsadzony w niewielkiej rólce J.K Simmons który pokazuje dlaczego dostał Oscara za Whiplash. Kiedy widzi się jak gra bardzo dowcipną rolę, pogubionego policjanta człowiek nie może uwierzyć, że to ten sam aktor na widok którego drżeliśmy na początku roku gdy Whiplash królował w kinach.
Zwierz musi jednak przyznać, że przez większość filmu miał wrażenie, że ma do czynienia z bardzo bałaganiarskim scenariuszem, który zapewne nie raz mieniano i poprawiano. Od razu zresztą czuć w nim że Paramount chce nakręcić trzy filmy (niezależnie od powodzenia finansowego pierwszego z nich) zanim będzie musiało oddać prawa do Terminatora. Dlatego też mimo kilku ciekawych tropów nie dostajemy tak wiele odpowiedzi. Więcej – pod sam koniec filmu widz ma wrażenie, że takie a nie inne zakończenie jest trochę przyśpieszone i wymuszone. Ostateczna konfrontacja jest bardziej sprowadzona do pojedynczego pojedynku niż próby właściwego ocalenia świata. Zwierz musi przyznać, że tyle niedomkniętych wątków (w tym niektóre kluczowe) denerwuje zwierza. Głównie dlatego, że zwierz ma już trochę dość oglądania czegoś w rodzaju wydłużonych trailerów do filmów a nie samych filmów. Wiecie to jest Terminator ale jeśli chcecie poznać odpowiedź na kluczowe dla fabuły pytania zostańcie z nami na kolejne dwie odsłony serii, nawet jeśli pierwszy film średnio wam się spodobał. Zwierz wie, że tak się robi pieniądze ale jednocześnie jest przekonany, że tak się nie robi dobrych filmów.
Inna sprawa to fakt, że Terminator – mimo,że ogląda się nieźle, jest niesłychanie mało spektakularny. Widzicie filmy mogą iść obecnie w dwie strony – albo mają ciekawy scenariusz albo mają coś ciekawego do zaoferowania wizualnie. I ten podział dotyczy zarówno filmów z ambicjami jak i letniej rozrywki. Ponieważ Terminator ma scenariusz z sera szwajcarskiego przydałyby się jakieś naprawdę fajne efekty specjalne. Zwłaszcza że nie ukrywajmy – kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy nowego Termiantora wieki temu w Termiantorze 2 to wszyscy czuli jakbyśmy patrzyli w przyszłość. Teraz jednak żadnych innowacji nie ma. Bohaterowie ścigają się najróżniejszymi środkami lokomocji (od szkolnych autobusów po niezniszczalne helikoptery) sporo strzelają ale trudno tu odnaleźć cokolwiek ciekawego czy przełomowego. Nawet zmiennokształtny Terminator nie robi już ważenia, bo co prawda pięknie się gnie ale myśmy już to widzieli wieki temu i przydałaby się jakaś nowa jakość. Ale chyba trzeba się pogodzić z tym, że Termiantory niestety poszły w inną stronę niż im zwiastowano. To co miało być dowodem na to jak film sensacyjny gra na naszych lękach i jednocześnie zagląda w nieodległą przyszłość, stało się po prostu kolejną letnią produkcją, którą tolerujemy bo nie musimy od niej za wiele wymagać. Gdyby film nie miał nic wspólnego ze światem Termiantorów zwierzowi pewnie byłoby nieco mniej przykro, a tak ma wrażenie, ze stracono szansę by opowiedzieć historię nieco ciekawszą niż taką z letniego hitu.
Nie mniej na pytanie czy iść do kina zwierz odpowie – jak najbardziej można. Oczywiście jeśli nie spodziewacie się nic więcej niż uśmiechu ilekroć Arnold próbuje się uśmiechnąć, czy radochy wynikającej z faktu, że Matt Smith pojawia się w jakimkolwiek filmie zawierającym wątek podróży w czasie. Jeśli jednak chcecie jakieś bardziej wyrafinowanej rozrywki… to serio co wy robicie kupując bilety na Terminatora… Ale tak serio. Produkcja jest całkiem przyzwoita, choć jak słusznie zauważył brat zwierza – nigdy więcej tego nie zobaczymy. Jednak z drugiej strony – nie płaczemy że zobaczyliśmy więc to postęp w stosunku do wielu produkcji jakie zwierz ostatnimi czasy oglądał w kinach. No i teraz musicie zdecydować sami czy uznacie to za wystarczającą rekomendację.
Ps: Na sali zwierz widział człowieka który siedział z nogami opartymi o siedzenie przed nim. Nie byłoby w tym nic dziwnego – takie zachowania zdarzają się często na prawie psutych kinowych salach, ale niestety nogi owego człowieka nie były obute. I tak zwierz prosi wszystkich. Kino to mimo wszystko miejsce publiczne zaś miejsce na stopy obute czy nie jest na podłodze. A nie w zasięgu wzroku a niekiedy i węchu zwierza a przede wszystkim innych widzów.
Ps2: Zwierz musi powiedzieć że twórcy jednym go kupili – oni też uważają że Termiantor Salvation nie istnieje a jeśli istnieje to nie chcą o nim za wiele mówić.