Od pewnego czasu obserwuję w sieci swoisty festiwal miłości wobec Roberta Makłowicza. Jest to zjawisko ciekawe z dwóch powodów – po pierwsze, dlatego, że dość dobrze pokazuje jak w Internecie dobrze trzyma się sentyment, po drugie – co ważniejsze – jest niezłym przykładem jak osoba kojarzona z telewizji może pójść na własne, i osiągnąć sukces. A nie wszystkim się to udaje.
Przejść z telewizji do Internetu próbowało w Polsce wiele osób dość powszechnie kojarzonych z małego ekranu. Może nie pamiętacie ale parę lat temu do Internetu próbował przenieść swoją popularność Szymon Majewski i udało mu się to z umiarkowanym sukcesem (mimo, że jego program telewizyjny był przez chwilę niesłychanie popularny). Przykładów znajdzie się pewnie więcej. Tymczasem Makłowicz, który w sieci zadebiutował dość niedawno – 7 miesięcy temu, nie tylko zebrał już całkiem przyzwoitą ilość subskrypcji – 200 tys. ale też powrócił w pewnej glorii memów, które co nie często się zdarza stawiają go w pozytywnym świetle. Co takiego zrobił i robi Małkowicz, że mu się udało? To pytanie nie dawało mi spokoju, więc zrobiłam jedyną sensowną rzecz – zdecydowałam się na obejrzenie ile się da filmików telewizyjnego podróżnika, smakosza i kucharza.
Jak pewnie większość dzieciaków wychowanych w Polsce gdzieś pomiędzy latami dziewięćdziesiątymi a dwutysięcznymi pamiętam, moment kiedy przy niedzielnym obiedzie (czy tuż po nim) w telewizji pojawiały się „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”. Tata wolał kiedy Makłowicz jeździł dalej bo można było obejrzeć zdjęcia z dalekich miejsc, i uzupełnić nam jego historyczne anegdoty, mama wolała jak Makłowicz jeździł bliżej bo wtedy przynajmniej można było mieć nadzieję, że dostanie się w sklepie produkty na przyrządzane przez niego dania. Oboje rodzice, korzystali też z programu by uświadomić mi, że w przeciwieństwie do prowadzącego nie wszyscy tęsknią za Austro-Węgrami choć była to jakaś propozycja dla części Europy. Program leciał w tle i właściwie zawsze wyglądał tak samo – trochę historii, trochę geografii, trochę obyczajów, jakieś danie przygotowane w miejscu, w którym zwykle się nie gotuje.
Kilka lat temu ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że nawet jeśli ja oglądam telewizję polską tylko wtedy kiedy leżę chora na kanapie, to Małkowicz wciąż stanowi element jej krajobrazu – pokazywane na drugim programie telewizji polskiej program miał właściwie podobną formułę, i można było odnieść wrażenie, że polska telewizja nie istnieje bez jakiegoś kanału na którym Makłowicz sugeruje nam, że wszystko posypało się po upadku Austro-Węgier, jednocześnie konsumując przy tym coś co nie tylko pięknie wygląda ale też patrząc na minę prowadzącego – smakuje niebiańsko. A potem w 2017 roku telewizja współpracę zerwała. Dlaczego? Po pierwsze Makłowicz nie zgodził się na wykorzystanie jego wypowiedzi do spotu promującego telewizję (uznał, że zmiana jej kontekstu manipuluje jego słowami) po drugie nie zgodził się wycofać wypowiedzi z wywiadu, w którym stwierdził, że programy informacyjne TVP przypominają coś z „Misia”. To już zasiało pewnie w niejednym sercu rosnące ziarenko sympatii, a przeniesienie się do Food Network – potwierdziło, że nie ma w Polsce telewizji bez Makłowicza.
No dobrze ale co to ma wspólnego z sukcesem w sieci? Zastanawiałam się nad tym długo przed obejrzeniem pierwszego filmiku na kanale Makłowicza i już w ogóle po obejrzeniu kolejnych kilkunastu filmików. Otóż – co może się wydać paradoksalne – zadziałały tu dwie sprawy. Pierwsza – Małkowicz najwyraźniej chciał swoim widzom na kanale serwować zupełnie co innego niż w telewizji – i to nie zadziałało tak dobrze. Jeśli przyjrzymy się statystykom filmików zamieszczonych na jego kanale dostrzeżemy ciekawe zjawisko. Pierwsze próby na kanale to inny format niż ten znany z telewizji. Coś co nie kłóci się ze znanym wizerunkiem twórcy, ale jest – jak wskazywaliby niektórzy bardzo słusznie – pomysłem zupełnie innym – bez powrotu do telewizyjnej formuły.
Oglądalność tych filmików nie jest żenująca, ale nie jest też imponująca. Ciekawie zaczyna się robić, kiedy Makłowicz wrzuca swój pierwszy filmik z drogi do Dalmacji – gdzie ma własny dom. Od tego momentu oglądalność rośnie. Dlaczego? Bo filmiki w prostej formie nawiązują do tego co wszyscy znają z telewizji. Makłowicz znów jedzie przez świat, znów opowiada nam o historii i tradycji, znów gotuje na nadbrzeżach, murkach, poboczach, pod drzewem i w miejscach, gdzie każdy specjalista od BHP dostałby zawału. Jednocześnie odwiedza restauracje i knajpy za każdym razem zachwycając się podanym jedzeniem tak jakby nic lepszego w życiu nie dało się zjeść. W odróżnieniu od programów telewizyjnych te youtubowe są nieco mniej poważne, bardziej swojskie, pod wieloma względami autoironiczne.
I to jest w sumie bardzo ciekawe – z jednej strony – kanał Makłowicza oferuje jeszcze więcej tego samego. Pod tym względem jest atrakcyjny dla telewizyjnych fanów, ale też – dla sporej grupy widzów w moim wieku, którzy przyzwyczaili się do Makłowicza w tle niedzielnego obiadu, ale nawet nie wiedzą, gdzie szukać pilota do telewizora. Jednocześnie wprowadzenie tych dowcipnych, bardziej osobistych wstawek w sumie dość dobrze przenosi nas w świat youtubowych vlogów. Trzeba jednak dodać, że chyba tym co najbardziej umożliwiło Makłowiczowi odnalezienie się w nowym medium, to fakt, że stworzył on doskonale skrojony obraz osoby publicznej. Makłowicz jest więc z jednej strony intelektualistą, który otwierając okno nie powie „Otworzę okno, bo ciemno” tylko stwierdzi „Więcej światła jak powiedział Goethe”, historykiem, który przy gotowaniu gulaszu podzieli się refleksjami o pamięci Napoleona w Polsce i Chorwacji, ale jednocześnie jest w nim coś swojskiego. To zarówno specjalista od tego z czym wolno i z czym nie wolno podawać mule, jak i nasz ulubiony wujo, który skacze do wody z pomostu, z kamerką w ręce, i ma tysiąc powiedzeń odnośnie tego, dlaczego akurat w tym momencie należy się napić wina. Niemal przesadnie wysoki ton wypowiedzi – zestawiony z banalnymi czynnościami, a także szacunkiem do widzów – czyni z Makłowicz idealnego człowieka do polubienia.
Oczywiście popularność Makłowicza byłaby mniejsza, gdyby nie memy. Małkowicz jako człowiek, którego wszyscy kojarzą, który w telewizji jest od zawsze, którego łatwo skojarzyć z charakterystycznymi zrachowaniami i sposobem mówienia jest idealny do tego by stać się memem. Jednocześnie jednak – co jest kluczowe, memy nie są wymierzone przeciwko niemu. Wręcz przeciwnie – wyłania się z nich obraz człowieka zadowolonego z życia, nieco jowialnego, którego działania – przedstawione bez kontekstu są same w sobie śmieszne. Warto też zauważyć, że nawet do świata memów – co nie jest oczywiste – przedostała się wizja, że gdyby Makłowicz mógłby cofnąć czas to arcyksiążę Ferdynand nie pojechałby do Sarajewa. Trzeba bardzo wielu lat i dobrze rozpisanej osobowości telewizyjnej, by do memów przedarły się nasze fiksacje na punkcie wydarzeń i postaci historycznych.
Jednocześnie – rosnąca sympatia do Makłowicza, to połączenie nostalgii (życie było prostsze, gdy do niedzielnego obiadu leciał jego program) z poszukiwaniami ludzi, których – w naszych trudnych czasach, można po prostu ludzi, których możemy łatwo polubić. Takich, którzy wydają się sympatyczni, porządni i co najważniejsze – można poczuć z nimi pewną wspólnotę. Makłowicz, który i zupę ugotuje, i na Strajk Kobiet pójdzie, i dyrekcji TVP się nie ukłoni, a w Adriatyku z uśmiechem zanurkuje, spełnia tą potrzebę. Oczywiście nie znaczy to, że jest postacią idealną, ale jest postacią mało odrzucającą, to w obecnych czasach jest już osiągnięciem. Jednocześnie warto zaznaczyć, że choć Makłowicz jada w najlepszych knajpach, to jednocześnie proponowane przez niego przepisy zawierają w sobie próbę przełożenia nawet egzotycznych kulinarnych przeżyć na możliwości osoby gotującej we własnej kuchni. To nigdy nie będzie człowiek, który pokazuje kuchnię nowoczesną czy molekularną – wszystko jest zakorzenione w przekonaniu, że ma być smacznie, świeżo, ale też w jakiś sposób swojsko (a swojsko jest wszędzie tam gdzie kiedyś panowali Habsburgowie)
Na koniec muszę powiedzieć, że nie da się ukryć – programów takich jakie tworzył i tworzy wcale nie ma zbyt wielu. A przynajmniej na naszym polskim poletku. Są dobrze zrealizowane, dowcipne, na swój sposób staromodne, co nie przeszkadza, kiedy przenosimy się w krainę nostalgii. Zresztą sama wpadłam w tą króliczą norę oglądania kolejnych odcinków jego wyprawy do Dalmacji. Bo widzicie, od kilku lat próbowałam opowiedzieć Mateuszowi jak wspaniałe jest wyjście z dworca kolejowego w Splicie (wychodzi się prosto na przystań dla promów) – a Makłowicz wziął i po prostu to pokazał. I przeniósł mnie lotem błyskawicy do wspomnień z mojej wyprawy z tatą do Chorwacji – jednego z najpiękniejszych miejsc jakie widziałam w życiu. I być może to jest właśnie sekret Makłowicza. Pandemia, nie pandemia a on zawsze zabiera nas w podróż. I po świecie i w głąb naszych własnych wspomnień.
PS: Uważam, że w filmikach sponsorowanych Makłowicz wyjątkowo dobrze radzi sobie z dodawaniem elementu związanego ze sponsorem – czyli zazwyczaj – testowaniem jakiegoś urządzenia kuchennego. Ponieważ robi to na początku programu i bezpośrednio to nie budzi to niechęci jak w przypadku, niektórych sponsorowanych treści, które pojawiają się nagle czy przerywają narrację.
Ps2: Autentycznie musimy ale to musimy zrobić ekranizację Porwania Baltazara Gąbki gdzie Makłowicz zagra Bartłomieja Bartolini herbu zielona pietruszka. Jakby nie możemy po prostu stracić tej okazji bo to jest jedyny słuszny casting tej roli. Jakby nikogo lepszego nie znajdziemy i basta.